Data wydania: 27.04.2009 r. Przegląd prasy

TEMAT DNIA - CD.

Ksiądz kardynał Stanisław Dziwisz kończy dziś 70 lat

WYDARZENIA

Polska

Stolica Apostolska

Zagranica

KOMENTARZE, OPINIE, WYWIADY

NAUKA, KULTURA, SPOŁECZEŃSTWO

W SKRÓCIE

TEMAT DNIA - CD.  

Ksiądz kardynał Stanisław Dziwisz kończy dziś 70 lat  

Wprost: Mniejszy papież Stanisław  

- Kardynał Stanisław Dziwisz kończy właśnie 70 lat. Praktycznie przez całe dorosłe życie był sekretarzem Jana Pawła II, a dziś jest jego chodzącą relikwią - pisze na łamach tygodnika Wprost Tomasz Terlikowski. - Gdy przed czterema laty arcybiskup Dziwisz przybywał „z ziemi włoskiej do polskiej”, komentatorzy i publicyści obiecywali sobie po nim wielką reformę i ożywienie tkwiącego w stagnacji – niestety, także duchowej – polskiego katolicyzmu. Osobisty sekretarz Jana Pawła II miał go zastąpić w roli „niekoronowanego króla Polski” ( jak określał papieża filozof Dariusz Karłowicz) i zostać duchowym gigantem: superbiskupem, superproboszczem, a nawet superksiędzem, który sprawi, że polski Kościół wyjdzie na prostą. I jako „mniejszy papież” był kardynał Dziwisz traktowany przez kilkanaście pierwszych miesięcy po powrocie do kraju. Politycy różnych opcji pielgrzymowali do Krakowa, by tam po spotkaniu z metropolitą wypowiedzieć kilka słów do kamer i zapewnić, że pozostają wierni papieskiej wizji Polski. Ten ogromny kapitał zaufania i społecznych oczekiwań został jednak dość szybko roztrwoniony. Rekolekcje dla parlamentarzystów PO, po których Jan Rokita z Donaldem Tuskiem sformułowali słynną tezę o podziale polskiego katolicyzmu na łagiewnicki i toruński, czy przyjęcie na prywatnych audiencjach Hanny Gronkiewicz-Waltz i Donalda Tuska tuż przed ciszą wyborczą sprawiły, że kardynał zaczął być postrzegany jako reprezentant jednego środowiska politycznego. I dopiero ostatnie potępienie stanowiska Platformy Obywatelskiej w sprawie zapłodnienia in vitro (określenie mianem Judaszy polityków uważających się za katolików, a opowiadających się za jego dopuszczalnością) czy wystąpienie na mszy dla uczestników kongresu Prawa i Sprawiedliwości – zmieniły ten „platformerski” wizerunek metropolity Krakowa - pisze Tomasz Terlikowski we Wprost. - Ciągle jednak brak sukcesów w dziedzinie jednoczenia polskiego katolicyzmu czy zbliżania go do myśli papieskiej - czytamy. - Próba przywołania do porządku Radia Maryja zakończyła się porażką, a reanimacja i lifting „Tygodnika Powszechnego” (by nieco bardziej reprezentował opcję katolicką, a nieco mniej stanowisko Partii Demokratycznej) z wykorzystaniem pieniędzy ITI też nie przyniósł spodziewanych rezultatów.

Trudno w ogóle przyjąć, że dostojny jubilat ma jakąś zdecydowaną wizję kierunku, w jakim powinien zmierzać polski katolicyzm. Ezopowe kazania, z których każdy może wyciągnąć własne wnioski, wywiady, z których nie wynika nic poza zadowoleniem pism, którym udało się je zdobyć, wreszcie wspomnienia o życiu z papieżem (błyskawicznie zekranizowane) – to cała intelektualna propozycja, jaką przedstawił kardynał. A decyzje, które podejmował, pokazywały jednoznacznie, że nie do końca rozumie sytuację w kraju i nie bardzo chce się angażować po którejś ze stron rozmaitych sporów wewnątrz polskiego Kościoła. Tak było z „oczyszczaniem pamięci”, czemu metropolita krakowski zdecydowanie się sprzeciwia (wspominał nawet w jednym z kazań o zamurowaniu akt SB na 50 lat). Mimo to nie zdecydował się na podtrzymanie zakazu badań dla ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego i nie nałożył na niego kościelnych sankcji. Sprzeciw wobec lustracji nie przeszkodził także kardynałowi w powołaniu komisji – historycznej, a wcześniej teologicznej – która opracowała dokument uznający współpracę z bezpieką za grzech.

Ci, którzy go znają, opowiadają, że czasem kardynał zmienia zdanie w zależności od tego, z kim ostatnio rozmawiał, a wobec ludzi o skrajnie różnych poglądach wypowiada nieraz sprzeczne opinie na ten sam temat – by nikogo nie urazić. To osobiste ciepło i chęć sprawienia przyjemności rozmówcom nie sprzyja zdecydowanym działaniom i jednoznacznej wizji. Brak wyrazistości wcale nie szkodzi metropolicie krakowskiemu. Nadal pozostaje on nie tylko najbardziej znanym, ale i najbardziej lubianym polskim hierarchą - czytamy.

Mniej więcej od roku kardynał Dziwisz publikuje jednak niezwykle jednoznaczne teksty na łamach „Rzeczpospolitej”, a także zaczyna się wypowiadać pod prąd politycznego mainstreamu. Nie bez znaczenia są również pierwsze poważne (choć kontrowersyjne dla części wiernych) pomysły duszpasterskie, takie jak powtórzenie jednoczesnej modlitwy wyznawców różnych religii w Krakowie. To nawiązanie do pomysłów Jana Pawła II (zarzuconych jednak przed laty, nie bez nacisku ówczesnego prefekta Kongregacji Nauki Wiary kard. Josepha Ratzingera) pokazuje, że kardynał wyraźnie się ożywił. I próbuje wyjść z częściowo narzuconej mu przez media i otoczenie, a częściowo bliskiej jego sercu roli „pamiątki po papieżu”. Jeśli mu się to uda, będzie to najlepszy prezent na siedemdziesiąte urodziny dla niego samego, ale i dobry znak dla polskiego Kościoła - pisze Tomasz Terlikowski.

powrót do spisu treści

WYDARZENIA  

Polska  

Gazeta Wyborcza Szczecin: Ks. Krzysztof Zadarko - pierwszy biskup "stąd"  

Ks. Krzysztof Zadarko został w sobotę biskupem pomocniczym diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. W czasie uroczystości jego głos załamał się raz: kiedy dziękował obecnej w katedrze swojej matce - opisuje Edyta Wnuk.

Na uroczystość w koszalińskiej katedrze przyjechało sześciu arcybiskupów i biskupów, w tym bp Amede Grab z Zurychu, liczna reprezentacja szwajcarskiej Polonii i duchowieństwa, a także przyjaciele z Niemiec, Rzymu i władze samorządowe województwa. Sakrę biskupią ks. Krzysztof Zadarko przyjął z rąk ordynariusza diecezji bp. Edwarda Dajczaka, któremu towarzyszyli jako współkonsekratorzy abp Kazimierz Nycz, metropolita warszawski, i bp senior Tadeusz Werno z Koszalina. - To jedna z najważniejszych chwil tej diecezji - mówił bp Dajczak, przypominając, że nowy biskup jest pierwszym w pełni "stąd". - Pamiętaj, że zostałeś wzięty z ludzi i jesteś dla nich. Biskupstwo oznacza obowiązek, nie zaszczyt. Niech Bóg, który rozpoczął w Tobie dobre dzieło, sam go dokona. - Jesteś synem tej ziemi - wtórował mu abp Andrzej Dzięga, metropolita szczecińsko-kamieński. - To znak jej wewnętrznej siły duchowej.

Bp Krzysztof Zadarko urodził się 2 września 1960 r. w Słupsku. Święcenia kapłańskie przyjął 25 maja 1986 r. Był wikariuszem w parafii katedralnej w Koszalinie, pracował też jako katecheta w liceum plastycznym. W latach 1987-1990 studiował homiletykę w Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Po ukończeniu studiów powrócił na stanowisko wikariusza w parafii katedralnej, został też wykładowcą w duszpasterstwie w Wyższym Seminarium Duchownym w Koszalinie, pełnił funkcję prefekta seminarium i dyrektora diecezjalnej rozgłośni radiowej w Koszalinie. Był dyrektorem wydziału duszpasterskiego kurii biskupiej, a w latach 2005-2007 jej rzecznikiem prasowym. Od 2007 r. pracował jako duszpasterz Polskiej Misji Katolickiej w Szwajcarii z siedzibą w Zurychu. W roku 2008 obronił doktorat z homiletyki na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

- Przypomniano mi, kim jestem i jak wysoko postawiona jest poprzeczka dla każdego biskupa - mówił bp Zadarko. - Od słów pokory po słowa uwielbienia Boga będzie dziać się moja posługa, którą chciałbym określić jednym zdaniem jako "Fiat, amen, niech się stanie Panu Bogu na chwałę". Nawiązał w ten sposób do swego biskupiego zawołania "Amen, Bogu na chwałę". - Ogarniając myślą to, kim jestem, z jakiego domu pochodzę i w jakich domach się wychowałem, muszę wspomnieć z całego serca mój dom w Koszalinie - mówił dalej bp Zadarko. - Po 23 latach kapłaństwa, które formowało się tu i tu spełniło, mogłem, nie bez wahania wprawdzie, odpowiedzieć: niech się stanie, tak Bogu na chwałę. Proszę was wszystkich, którzy jesteście moim domem - z tego domu wyszedłem, do tego domu wróciłem, w tym domu dalej będę służył, wspierajmy się nadal w modlitwach i wzajemnej życzliwości.

Ks. bp Zadarko jest trzecim biskupem diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Od sierpnia 2007 r. kieruje nią bp Edward Dajczak, a pierwszym biskupem pomocniczym jest tam bp Paweł Cieślik. Diecezja jest największą terytorialnie w Polsce, liczy blisko 850 tys. wiernych, którzy należą do 220 parafii.

=> Por. Nasz Dziennik: Biskup ma się troszczyć o wszystkich [święcenia biskupie bp. Krzysztofa Zadarki]

powrót do spisu treści

Rzeczpospolita: Biskupi bronią stoczniowców  

Szefowie „Solidarności” Stoczni Gdańsk poprosili o pomoc prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Są pełni obaw, bo unijna komisarz do spraw konkurencji Neelie Kroes w liście do ministra skarbu Aleksandra Grada negatywnie oceniła plan restrukturyzacji ich zakładu zaproponowany przez ministerstwo i spółkę ISD Polska - czytamy na łamach Rzeczpospolitej. Stoczniowcy spotkali się z prezydentem w sobotę w gdańskiej kurii. Dlaczego tam? – Można powiedzieć, że chcieliśmy mieć świadków takiej rozmowy. Biskup Głódź od dawna jest ze stoczniowcami – mówi „Rz” jeden z uczestników spotkania.

Według naszych informacji - piszą Ewa Czaczkowska i Piotr Kubiak - metropolita gdański wspierał stoczniowców w rozmowach z Lechem Kaczyńskim. Zadowolenia z twardej postawy arcybiskupa nie kryje Roman Gałęzewski, szef „S” w Stoczni Gdańsk. – Biskup Głódź powiedział, że nie wyobraża sobie tego, że rządzący nie zrobią wszystkiego, co można, by ratować wszystkie polskie stocznie – relacjonuje Gałęzewski. Prezydent po spotkaniu zapewniał: – Będę robił wszystko, żeby stocznie, nie tylko gdańską, ale wszystkie polskie stocznie, obronić. I dodawał: – Zrobię wszystko, co tylko w mojej mocy, bo stocznie w Polsce to symbol III Rzeczypospolitej w tym sensie, że to symbol naszej niezawisłości. Prezydent czeka teraz na informacje o stanie polskiego przemysłu okrętowego, które przygotowuje Andrzej Jaworski, były prezes Stoczni Gdańsk i były doradca prezydenta do spraw stoczniowych. Wspomaga go europosłanka Hanna Foltyn-Kubicka. Po zapoznaniu się z tym materiałem Lech Kaczyński ma rozmawiać o ratowaniu polskich zakładów z szefem Komisji Europejskiej Jose Manuelem Barroso, a także z premierem Włoch i prezydentem Francji.

Jak podkreśla Rzeczpospolita, abp Głódź nie jest jedynym hierarchą, który zajął się sprawą stoczni. Tydzień temu list w sprawie Stoczni Szczecińskiej ogłosił metropolita szczeciński abp Andrzej Dzięga. „Tej stoczni ludzie wyrządzili już w historii określone krzywdy. Wszyscy czujemy, że nikomu nie wolno pomnażać tych krzywd” – napisał metropolita. Abp Dzięga przestrzegł, że upadek stoczni może przesądzić o rozwoju regionu na dwa – trzy pokolenia. Do polityków zaapelował: „Niech w tej sprawie zamilkną wreszcie interesy partykularne, a niech powróci racjonalna i odważna troska o polską rację stanu”. – Główną intencją arcybiskupa było zaproszenie do modlitwy w sprawie stoczni i innych zakładów w regionie w związku z trudną sytuacją gospodarczą – mówi ks. Andrzej Maćkowski z kurii szczecińskiej. Modlitwy mają trwać do końca maja, gdy zgodnie z ustaleniami między Polską a Komisją Europejską ma się zakończyć proces likwidacji Stoczni Szczecińskiej Nowej. – Kościół nie rozwiąże problemu, ale może zwrócić rządowi uwagę na to, co się dzieje w regionie, na likwidację miejsc pracy – mówi przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Stoczni Szczecińskiej Nowej Krzysztof Fidura. Abp Dzięga twierdzi w liście, że rządzący nie mogą się zasłaniać przymusem wykonywania unijnych dyrektyw. Twierdzi, że przede wszystkim powinni dbać o polską gospodarkę. – Nie sądzę, by arcybiskup sugerował anarchizację stosunków między Polską a UE, wzywał do nieprzestrzegania prawa – komentuje Sławomir Nitras, szef zachodniopomorskiej PO. – Jestem daleki też od tego, by doszukiwać się w liście intencji politycznych. Wierzę, że wynika on z troski o sprawy społeczne. Ale również naszym celem jest ratowanie miejsc pracy. Chodzi nam o mądre zagospodarowanie tego terenu, aby po sprzedaży stoczni produkowano tam statki.

powrót do spisu treści

Dziennik Polski: Uroczystości ku czci św. Wojciecha  

O trwałości wiary chrześcijańskiej i wymaganiach stawianych ludziom wierzącym mówił w homilii w Gnieźnie na mszy odpustowej ku czci św. Wojciecha przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski arcybiskup Józef Michalik. Msza św. na placu przed gnieźnieńską katedrą pod przewodnictwem prymasa Polski, kardynała Józefa Glempa była kulminacją dwudniowych uroczystości ku czci głównego patrona Polski i archidiecezji gnieźnieńskiej. Uroczystości odbywały się pod znakiem 1010. rocznicy kanonizacji św. Wojciecha, oraz 30. rocznicy pierwszej pielgrzymki Ojca Świętego Jana Pawła II do Polski i do Gniezna.

powrót do spisu treści

Nasz Dziennik: Trzeba walczyć o przyszłość Narodu  

O dorocznych uroczystościach w Gnieźnie ku czci św. Wojciecha, biskupa i męczennika, Patrona Polski pisze Nasz Dziennik. - W tym roku były one połączone z obchodami 1010. rocznicy kanonizacji św. Wojciecha i 30. rocznicy pierwszej pielgrzymki Sługi Bożego Jana Pawła II do naszej Ojczyzny i grobu jej patrona. W homilii podczas uroczystej Sumy abp Józef Michalik, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, metropolita przemyski, mówiąc o sytuacji w naszym kraju, przypomniał słowa kard. Stefana Wyszyńskiego sprzed 30 lat, że trzeba walczyć ze złodziejstwem, korupcją, kłamstwem - czytamy. - Dzisiaj te wady narodowe i publiczne są nadal aktualne. Nie interes partii przed głosowaniem, nie obietnice powinny być ważne, ale troska o Naród, troska o najbardziej zacofane regiony Polski, by granice możliwości człowieka nie były przekraczane przez napory bezrobocia, nieuczciwości, wyrywania z serca człowieka motywacji do życia uczciwego, że tylko spryciarze będą mogli się urządzać w nowej Europie. Nie! Tylko człowiek szlachetny powinien mieć przyszłość otwartą przed sobą - podkreślił przewodniczący Episkopatu.

Główne obchody rozpoczęła procesja z relikwiami św. Wojciecha i innych polskich świętych, która przeszła z kościoła św. Michała Archanioła na plac u stóp katedry, gdzie została odprawiona Eucharystia pod przewodnictwem kard. Józefa Glempa, Prymasa Polski. Przyjechało na nią kilkudziesięciu kardynałów, arcybiskupów i biskupów z Polski i krajów sąsiadujących. Obecni byli m.in. kard. Henryk Gulbinowicz z Wrocławia, kard. Stanisław Dziwisz, metropolita krakowski, abp Kazimierz Nycz, abp Marian Gołębiewski, metropolita wrocławski, abp Stanisław Gądecki, metropolita poznański, a także kard. Joachim Meisner, metropolita Kolonii, bp Gerhard Feige z Magdeburga, bp Dominik Duka z Hradca Kralowe, bp Frantisek Tondra - biskup spiski i przewodniczący Konferencji Episkopatu Słowacji, oraz abp Jan Graubner - przewodniczący Episkopatu Czech. W homilii przerywanej oklaskami abp Józef Michalik, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, metropolita przemyski, podkreślił, że Chrystus nie tylko przekazywał Dobrą Nowinę, ale przede wszystkim ją realizował, podobnie czynili Jego naśladowcy. Ponieważ tego daru, jakim jest wiara, nie można zatrzymać dla siebie, trzeba go nieść dalej, jak św. Wojciech, który zapłacił za to życiem. Jak podkreślił ksiądz arcybiskup, przesłanie św. Wojciecha jest ciągle aktualne. - Dzisiaj próbuje nam się wmówić, że chrześcijaństwo nie powinno się zajmować pewnymi tematami. Ile namęczą się niektóre gazety, by wypłakać się nad losem chrześcijaństwa w Polsce, nad losem naszej wiary, która nie chce zrezygnować z wymagań stawianych człowiekowi. Ile razy słyszymy, że Kościół traci na tym, że nie chce niektórych przykazań wykreślić - zauważył ks. abp Michalik, dodając, iż przecież 10 Przykazań Bożych jest wpisanych w serca każdego człowieka, nawet niewierzącego, a Ewangelia je jedynie przypomina i wyjaśnia. Jak podkreślił, chrześcijaństwo oparte jest na Ewangelii miłości, przebaczenia, ale i wymagań, i nawet gdy - by być w pełni chrześcijaninem - trzeba będzie jak ziarno rzucone w ziemię obumrzeć, wyzbywać się samego siebie, to wtedy rodzi się w człowieku nowe życie - życie z Bogiem, nowy sens życia, otwarcie na nową perspektywę, nowa motywacja do przezwyciężania trudów. Metropolita przemyski przypomniał słowa Benedykta XVI, który niejednokrotnie powtarza, że największymi niebezpieczeństwami, jakie krążą wokół ludzkiego serca i umysłu, są fundamentalizm i relatywizm, ale reakcją chrześcijanina na zło w świecie, w otoczeniu, w rodzinie musi być dobro. Mówiąc o sytuacji w Polsce, ksiądz arcybiskup zauważył, że wiele problemów w naszym kraju dałoby się rozwiązać, gdyby rządziła nim uczciwość, bo najważniejszy byłby Naród. - Nie bójmy się więc stawiać wymagań, analizować w prawdzie - podkreślił. Zachęcił do zaangażowania chrześcijan w budowę lepszej przyszłości naszego Narodu i całej Europy. - Europę trzeba budować cierpieniem, zmaganiem się o dobro, modlitwą, sumieniem i prawdą - dodał.

Nasz Dziennik pisze też, że jak co roku Prymas Polski poświęcił i wręczył przedstawicielom młodzieży księgi Pisma Świętego, a abp Józef Kowalczyk, nuncjusz apostolski, pobłogosławił i wręczył krzyże misyjne misjonarzom. W tym roku przyjęły je 44 osoby duchowne i zakonne oraz osoba świecka. Uroczystość transmitowało Radio Maryja.

powrót do spisu treści

Polska - Dziennik Bałtycki: Rok metropolity [abp. Sławoja Leszka Głódzia]  

"Dla jednych sarmata, uwielbiający atrybuty władzy. Pasterz, który proboszczów zmienia lekką ręką, a wiernym potrafi z ambony żartem przypominać, że na tacy woli szeleszczące papierki od brzęczącej monety. Po roku zyskał też jednak niemało zwolenników, którzy podziwiają jego pracowitość. Nazywają go wulkanem energii i tytanem pracy. I mówią o nim - to nasz arcybiskup" - czytamy na łamach Dziennika Bałtyckiego.

Przed rokiem, 26 kwietnia, arcybiskup Sławoj Leszek Głódź uroczyście obejmował urząd metropolity gdańskiego. Wiele osób publicznie mówiło o swoich obawach. O tym, że arcybiskup Głódź jest blisko Radia Maryja i że może podzielić pomorskie środowisko, przyzwyczajone do swobody wyrażania poglądów. Po roku zdania na temat metropolity nadal są podzielone, od zachwytów po sceptycyzm i krytycyzm. Jerzy Borowczak, gdański radny z PO, przyznaje, że tak jak inni, miał obawy, czy arcybiskup Głódź potrafi wejść w gdańskie środowisko. Ale zostały one rozwiane. - Widziałem wielu podobnych do mnie niedowiarków, którzy potem jak ja przecierali ze zdumienia oczy i mówili - byliśmy w błędzie. Tęsknimy za arcybiskupem Gocłowskim, tak jak za kimś, z kim się było ponad dwadzieścia lat. Ale przyzwyczailiśmy się już do arcybiskupa Głódzia. I teraz możemy powiedzieć, że on jest nasz - tłumaczy. Borowczak przypomina, że taki pomorski test metropolita zdał podczas obchodów 25-lecia przyznania Nobla Lechowi Wałęsie. Tego samego dnia, co noblowskie uroczystości, jubileusz obchodziło Radio Maryja. - Byliśmy ciekawi, jak z tego wybrnie. Co wybierze? No i udało mu się pogodzić te dwie uroczystości. Najpierw był u Lecha Wałęsy, a potem u ojca Rydzyka. Borowczak dodaje jednak, że raz rozminął się w poglądach z arcybiskupem: gdy metropolita zaproponował budowę na terenach postoczniowych w Gdańsku takiego drugiego Lichenia. - Uważałem, że lepiej wyłożyć pieniądze na remont kościoła Świętej Brygidy, świątyni Solidarności, niż na budowę nowego kościelnego budynku - kończy.

Zbigniew Kozak, poseł PiS, żartuje, że arcybiskup potrafi człowieka postawić na baczność. Ale chwali metropolitę za pracowitość i za aktywność. O żadnym podziale środowiska, jego zdaniem, nie ma mowy. Gdziekolwiek się metropolita pojawia, zaraz otacza go wianuszek polityków różnych formacji. - To dusza towarzystwa. Sypie anegdotami - mówi Kozak.

O szorstkich kontaktach z arcybiskupem wspomina za to Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska. - To za sprawą parku oliwskiego - tłumaczy. - Ma też silnie ukształtowane poglądy społeczno-polityczne. Całkiem inne niż poprzednik arcybiskup Tadeusz Gocłowski - dodaje. Ale przyznaje, że metropolita robi wrażenie dobrego gospodarza, który chce poznać Gdańsk.

Arcybiskup Sławoj Leszek Głódź nie boi się kontrowersji. - Jestem otwarty na wszystkich polityków. Współpracowałem z różnymi opcjami - z prawą nogą, lewą, a nawet z protezami - żartuje. Przyznaje, że Pomorze to nie jest łatwy teren. Bo tu kipi historia, pomieszana z problemami świata pracy. Że do głosu dochodzą różne grupy. A on to musi wszystko godzić. I godzi. - Nie próżnowałem przez ten rok. Są na to dowody. Wyznaję teologię obecności, czyli tego, żeby być przy ludziach. I dlatego jeżdżę często w teren i doglądam wszystkiego - tłumaczy.

powrót do spisu treści

Gazeta Wyborcza Trójmiasto: Rok z arcybiskupem Głódziem  

Arcybiskup obchodził w sobotę rocznicę swojego ingresu. Rok temu była to szeroko nagłaśniana uroczystość, bowiem nie wszyscy wtedy z entuzjazmem witali nowego metropolitę gdańskiego. Nominację tę krytykował m.in. były prezydent Lech Wałęsa. Zjawił się jednak wtedy na uroczystości, był także teraz na rocznicowej sobotniej mszy. Wśród licznych wiernych, którzy przybyli na nią do Katedry Oliwskiej, wypatrzyliśmy także innych polityków. Był m.in. marszałek województwa Jan Kozłowski, prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, prezydent Gdyni Wojciech Szczurek, wojewoda Roman Zabrowski, przewodniczący Rady Miasta Sopotu Wieczesław Augustyniak czy poseł PiS Jacek Kurski - wylicza Maciej Sandecki.

Kardynał Henryk Gulbinowicz z Wrocławia w uroczystej homilii przypomniał drogę życiową arcybiskupa Głódzia. Wspominał m.in., jak w młodości arcybiskup trafił na trzy miesiące do więzienia za oblanie farbą propagandowego, komunistycznego plakatu. - Można powiedzieć, że to człowiek, który z nie jednego pieca chleb jadł, a jego bogaty życiorys starczyłby dla kilku osób - powiedział kardynał.

Arcybiskup Głódź nie chciał podsumować roku posługi w archidiecezji gdańskiej. - Kilka spraw udało się załatwić, ale nie ja powinienem to oceniać - powiedział jedynie dziennikarzom.

Kilka godzin po rocznicowej mszy, w kurii u arcybiskupa Głódzia pojawił się prezydent Lech Kaczyński. Spędził tam około trzech godzin, rozmawiając głównie ze stoczniowcami o obecnych problemach stoczni. - Przedstawiliśmy prezydentowi sytuację i prosiliśmy o pomoc - mówi Roman Gałęzewski, szef Solidarności w Stoczni Gdańsk. Stoczniowcom chodziło m.in. o niedawną wypowiedzieć unijnej komisarz ds. konkurencji Neelie Kroes, krytykującą plan restrukturyzacji Stoczni Gdańsk. Prezydent Kaczyński powiedział, że temat stoczni poruszy podczas najbliższych spotkań z przewodniczącym Komisji Europejskiej Jose Manuelem Barroso. - Będę robił wszystko, żeby stocznie - nie tylko gdańską, ale wszystkie polskie stocznie - obronić, bo stocznie to symbol naszej niezawisłości - powiedział po spotkaniu prezydent

powrót do spisu treści

Dziennik: Ksiądz Jerzy Popiełuszko pisał, że czuje się zaszczuty przez esbeków [Nieznane zapiski z lat 80.]  

Czuję się coraz bardziej przez nich zaszczuty – pisał ks. Jerzy Popiełuszko o nękaniu go przez służby specjalne PRL. Zdanie to pochodzi z właśnie wydanej monografii o ks. Jerzym. Składają się na nią jego zapiski, listy, wywiady. Niektóre opublikowano po raz pierwszy. Dokumenty pochodzą z archiwum procesu beatyfikacyjnego ks. Jerzego. Pokazują skalę szykan SB. „Dzisiaj w nocy »znani sprawcy« pomalowali aerozolem olejnym na biało samochód ks. Henryka. Pomylili samochody (...)” – zapisał w listopadzie 1982 r. Esbecy błąd naprawili, bo miesiąc później zanotował: „Znów mi pomalowali samochód białą farbą”. To był wstęp do ostrzejszych szykan. „W nocy dzwonek do drzwi, a za chwilę wybuch. Cegła ze spłonką wybiła dwie szyby” – pisał w grudniu 1982 r. Potem doszły zatrzymania, rewizje, przesłuchania. „Czuję się coraz bardziej zaszczuty” – zanotował. Jak to wytrzymywał? „Dobry Bóg daje mi dużo siły duchowej, a i fizycznej też nad wyraz wiele” – pisał. „Zapiski” wydała Oficyna Adam.

powrót do spisu treści

Dziennik - Warszawa: Freski Palloniego ściągnęły tłumy [do seminarium]  

Warszawski Dziennik zdaje relację z dnia otwartego w Seminarium Duchownym. Wczoraj długa na jakieś dwieście metrów kolejka ustawiła się przed jego bramą Krakowskim Przedmieściu. Po raz pierwszy w ponad 300-letniej historii uczelnia otworzyła swe podwoje wszystkim warszawiakom.

Wielu ludzi przyszło obejrzeć odrestaurowane niedawno XVIII-wieczne freski Michelangela Palloniego w seminaryjnym refektarzu. Dzieło jednego z najwybitniejszych twórców barokowych polichromii przez ponad 100 lat było przykryte farbą. Właśnie ich odsłonięcie po trzyletniej renowacji było główną przyczyną zorganizowania dnia otwartego. – Zobowiązałem się stołecznemu konserwatorowi zabytków, że udostępnię freski Palloniego, aby mogły cieszyć oczy wszystkich warszawiaków – mówił rektor uczelni ks. Krzysztof Pawlina. Nie spodziewał się tak dużego zainteresowania. Chętnych do obejrzenia było tak wielu, że 14 kleryków, którzy mieli pełnić rolę przewodników, nie dało rady. Do pomocy zaprzęgnąć trzeba było wszystkich, którzy byli na terenie seminarium. Alumni dwoili się i troili, rozdawali wodę, oprowadzali po budynku i odpowiadali na pytania warszawiaków, którzy ciekawi byli wszystkiego na temat życia w zamkniętym na co dzień gmachu.

– Wstajemy o 6 rano, światła gasimy o 22.30. Wychodzimy tylko w czwartki po obiedzie i w sobotę, która jest dniem sportowym, więc możemy wybrać się na przykład na basen – opowiadał kleryk Michał. Poza refektarzem zwiedzający mogli zobaczyć kaplicę, liczącą ponad 180 tys. woluminów bibliotekę oraz pokoje alumnów. Trwająca ponad półtorej godziny wędrówka kończyła się w zrekonstruowanych niedawno ogrodach seminarium, gdzie klerycy częstowali ciastkami i sokiem. – Wszystko mi się podobało, nie wspominając o alumnach. Są bardzo kontaktowi, grzeczni, no i przystojni – dzieliła się wrażeniami Regina Woźniak. – Seminarium powinno być otwierane raz w miesiącu.

Niestety, następna okazja obejrzenia wnętrz uczelni nadarzy się dopiero w przyszłym roku - czytamy w Dzienniku.

=> Por. Życie Warszawy: Skromne pokoje kleryków; Gazeta Wyborcza Warszawa: Warszawiacy wstąpili do seminarium

powrót do spisu treści

Gazeta Wyborcza Białystok: Poszukiwania źródeł wiary  

Przez trzy dni prawie trzy tysiące młodych ludzi z diecezji łomżyńskiej i innych okolicznych diecezji uczestniczyło w Jubileuszowych Spotkaniach Młodzieży Diecezji Łomżyńskiej ze św. Brunonem z Kwerfurtu. Spotkania odbywały się w atmosferze poszukiwań źródeł wiary, które upatrywane są w misji św. Brunona z Kwerfurtu. To on przed tysiącem lat ewangelizował tereny północno-wschodniej Polski.

Od piątku do niedzieli młodzież, która przyjechała do Łomży, modliła się, śpiewała, tańczyła, brała udział w warsztatach i panelach dyskusyjnych - wszystko po to, by móc wrócić do fundamentów wiary oraz poczuć, czym był misyjny płomień, z którym na te ziemie przybył św. Brunon. - Dorosłym się wydaje, że to oni decydują, a wy młodzi możecie sobie podskakiwać. Nie decyzje parlamentarzystów, a decyzje waszych serc tworzą przyszłość. Nie wierzcie w to, że parlamentarzyści w Sejmie, albo w ratuszu mają pomysł na jutro. Nie oni, tylko w waszych sercach, tam się ma zakotwiczyć nadzieja, szansa na przyszłość i pomysł na jutro - powiedział do młodych bp Stanisław Stefanek, ordynariusz łomżyński. Mówiąc o zaangażowaniu w życie publiczne i polityczne, bp Stefanek stwierdził, że to właśnie młodzi mają być odpowiedzialni za wspólnotę, parafię czy gminę.

Młodzi ludzie zebrani w niedzielę w kościele jeszcze do ostatnich minut przed mszą świętą nie mogli przestać tańczyć. Jedni wznosili ręce do góry, inni w rytm religijnych pieśni w podskokach pląsali po świątyni. - To, co się działo przez te dni, jest dla nas budujące. Fajnie było się spotkać z tyloma ludźmi, razem modlić, ale też bawić - mówi Weronika, uczestniczka spotkania.

Ksiądz Jacek Czaplicki, diecezjalny duszpasterz młodzieży, podsumowując powiedział, że udało się zorganizować dobre spotkanie młodzieży. - Udało się prawie wszystko co zaplanowaliśmy, przyjechali do nas młodzi ludzie z Litwy, Białorusi, ze Szwecji, przyjechali ludzie ze wspólnoty z Taize i myślę, że te spotkania są ożywieniem tego, co się dzieje na przestrzeni roku we wspólnotach parafialnych - powiedział.

Każdy z uczestników spotkania dostał "brunonowy" krzyż misyjny - w sumie rozdano ich 3,2 tysiąca sztuk. Za rok XXV Dni Młodzieży odbędą się w Wyszkowie.

powrót do spisu treści

Gazeta Wyborcza Kraków: Kościół walczy z pijanymi na drogach  

Jeśli widzisz, że rodzic wypił piwo i chce wsiąść do samochodu, zabierz mu kluczyki - będą radzić katecheci na lekcjach religii. To element walki Kościoła o bezpieczeństwo na drogach - pisze krakowska Gazeta Wyborcza.

W niedzielę we wszystkich kościołach odczytywany był list polskiego duszpasterza kierowców ks. Mariana Midury. Wierni dowiedzieli się z niego, że dbanie o bezpieczeństwo na drogach i walka z pijanymi kierowcami to obowiązek każdego katolika. Ks. Midura jest autorem akcji promującej bezpieczną jazdę, prowadzonej przez Episkopat w ramach duszpasterskiego programu "Otoczmy troską życie". - Często zapominamy, że przykazanie "Nie zabijaj" dotyczy nie tylko morderstw czy aborcji, ale również jazdy na drogach. Ktoś, kto po piwku wsiada do samochodu, stanowi zagrożenie dla siebie i innych. Tym samym może być potencjalnym mordercą - tłumaczy duszpasterz kierowców.

Ks. Midura przygotował też lekcje o bezpieczeństwie na drogach. Katecheci na religii będą wyświetlać film "Eksperyment" ze wstępem Krzysztofa Hołowczyca. Fabuła? Młodzi ludzie pokonują autem dwa razy wyznaczoną trasę. Pierwszy raz na trzeźwo, drugi - po wypiciu takiej ilości alkoholu, którą uważają za bezpieczną. - Różnice w czasie reakcji, w ocenie zagrożenia na drodze są widoczne gołym okiem. To przemawiający do wyobraźni dowód, że żadna ilość alkoholu w przypadku kierowcy nie może być uznana za bezpieczną - mówi ks. Midura. Duszpasterz kierowców chce też, by katecheci tłumaczyli dzieciom, nawet tym z najmłodszych klas, że zabranie kluczyków pijanym rodzicom i schowanie ich to dobry uczynek. - To kontrowersyjne działanie, ale chodzi o skuteczność. Rodzic, któremu dziecko schowa kluczyki, może poczuć wstyd, że dziecko przypomina mu o tym, jak powinien się zachowywać. I o to chodzi, bo po czymś takim tatuś czy mamusia dwa razy się zastanowią, zanim wsiądą po piwie za kierownicę - wyjaśnia.

Jak twierdzi ks. Midura, polski Kościół jest pionierem we wprowadzaniu programu dbania o bezpieczeństwo na drogach. - Nigdzie na świecie Kościół nie włącza się w takie działania. Dlatego jesienią w Watykanie mamy przedstawić nasze doświadczenia na tym polu - mówi. I dodaje, że przy sanktuarium w Zabawie pod Tarnowem powstaje jedyny w Europie ośrodek terapeutyczny, w którym pomoc otrzymają rodziny i bliscy tych, którzy zginęli w wypadkach na drogach. Częścią tej terapii ma być budowa pomnika Przejście, symbolizującego ofiary wypadków. Taki pomnik jest na Węgrzech, ale bez ośrodka terapeutycznego.

- Na ośrodek dopiero zbieramy pieniądze, ale terapię dla osób po traumie powypadkowej już prowadzimy. Takie spotkania odbywają się każdego 18. dnia miesiąca o godz. 14 - mówi ks. Zbiegniew Szostak, kustosz sanktuarium bł. Karoliny Kózkówny w Zabawie.

W program, oprócz Kościoła, zaangażowani są: Komenda Główna Policji, psychologowie, Instytut Transportu Samochodowego w Warszawie i Stowarzyszenie Alter Ego. W sanktuarium raz w miesiącu ofiarom wypadków poświęcona jest droga krzyżowa, która gromadzi 3 tys. ludzi.

powrót do spisu treści

Nasz Dziennik: Radio Maryja w Częstochowie  

O pielgrzymce Radia Maryja i Telewizji Trwam, które udają się dziś do parafii św. Barbary w Częstochowie pisze Katarzyna Cegielska w Naszym Dzienniku. - Spotkanie Rodziny Radia Maryja rozpocznie się o godz. 18.00 modlitwą "Regina Caeli". Następnie o. prof. Jan Mazur powie zgromadzonym w świątyni, słuchaczom rozgłośni i widzom telewizji o sławnym miejscu - genius loci - nieopodal Jasnej Góry, gdzie znajduje się kościół pw. św. Barbary. Program muzyczny zaprezentuje jasnogórska orkiestra. Mszy św. będzie przewodniczył o. Andrzej Kuster, przeor klasztoru i proboszcz miejscowej parafii. Homilię wygłosi ks. Andrzej Przybylski, rektor Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Częstochowskiej. "Rozmowy niedokończone" tego dnia zostaną poprowadzone na temat "Posługa zakonu paulinów w Częstochowie i w Polsce". Kościół św. Barbary leży u stóp Jasnej Góry. Miejsce znane jest pielgrzymom ze względu na źródełko, które miało wytrysnąć za przyczyną Matki Bożej Częstochowskiej. Sama parafia jest także szczególna, gdyż to na jej terenie znajduje się jasnogórski klasztor i bazylika. Posługę duszpasterską pełnią tu Ojcowie Paulini.

powrót do spisu treści

Nasz Dziennik: Na większą chwałę Bożą [Sanktuarium pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Dąbrowie Górniczej-Strzemieszycach bazyliką mniejszą]  

Ojciec Święty Benedykt XVI podniósł sanktuarium pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Dąbrowie Górniczej-Strzemieszycach do godności bazyliki mniejszej - pisze Nasz Dziennik. - Wczorajszym uroczystościom nadania tytułu świątyni przewodniczył kard. Paul Poupard - emerytowany przewodniczący Papieskiej Rady ds. Kultury i Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego, któremu asystowali ordynariusz sosnowiecki bp Grzegorz Kaszak i biskup pomocniczy diecezji Piotr Skucha. W homilii kard. Poupard pochylił się nad historią Polski. Przypominając burzliwe dzieje rozbiorów, a także próby zniszczenia katolickiej tożsamości przez komunizm, zaznaczył, że zwycięstwo stało się możliwe dzięki wierze całego Narodu oraz wytrwałości i niezwyciężonej energii Karola Wojtyły. - Tę wytrwałość i energię okazywał także z wielką odwagą jako arcybiskup Krakowa, głosił ją także wobec całego świata na placu sprzed Bazyliki św. Piotra w pierwszym dniu swojej posługi Piotrowej, gdy wołał: "Nie lękajcie się. Otwórzcie drzwi Chrystusowi!" - przypomniał ksiądz kardynał. Nawiązując do przywileju, jakiego udzielił świątyni Benedykt XVI, podnosząc ją do godności bazyliki mniejszej, ksiądz kardynał powiedział, że to wielkie historyczne wydarzenie, ale i zobowiązanie. - Dziękujmy Bogu i prośmy Go z całego serca, aby ta nowa godność stała się źródłem żywej, chrześcijańskiej wiary dla parafii i całej waszej diecezji - zachęcał kard. Poupard.

powrót do spisu treści

Nasz Dziennik: Sympozjum o św. Pawle [w Świdnicy]  

Rok Świętego Pawła wychowawcy i alumni Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Świdnickiej uczcili sympozjum na temat "Św. Paweł - Historia i Współczesność" - czytamy w Naszym Dzienniku. - Obrady zainaugurowała Msza św. koncelebrowana w miejscowej katedrze pod przewodnictwem ks. bp. Adama Bałabucha, świdnickiego biskupa pomocniczego. W homilii ks. bp Andrzej Siemieniewski z Wrocławia podkreślił, że dzisiaj od św. Pawła powinniśmy się uczyć prawdziwie chrześcijańskiej teologii i zapału do duchowych akcji bojowych zdobywania terenów dla Pana Jezusa z bronią modlitwy i Słowa Bożego w ręku. Jak podkreślił, Chrystusa musimy głosić na podstawie doświadczenia własnego serca. Rozpoczynając obrady, rektor WSD ks. Tadeusz Chlipała zauważył, że wprawdzie od pierwszych wystąpień św. Pawła minęło wiele lat, ale przekazana nauka jak kiedyś, tak i dzisiaj inspiruje i przypomina każdemu z nas, iż Jezus jest Panem i oczekiwanym przez ludzkość Mesjaszem.

powrót do spisu treści

Gazeta Wyborcza Białystok: Cerkiewny dzwon: ikona w dźwięku  

"Cerkiewne dzwonienie jest przede wszystkim modlitwą. Potem niełatwą sztuką muzyczną, którą trzeba nieustannie zgłębiać podobnie jak w przypadku innych instrumentów" - pisze Aneta Dzienis. Marcin Ochrymiuk z Hajnówki dzwoni od dziewięciu lat. Zaczynał, kiedy miał 11. Wcześniej ćwiczył trochę na perkusji. To stąd, jak mówi, nie ma problemu z poczuciem rytmu. A to przy cerkiewnym dzwonieniu bardzo ważne. Bo inaczej gra się w czasie Wielkanocy, a inaczej na pogrzebie. Szybko i wesoło lub wolno i oszczędnie. Na pogrzebie uruchamia się trzy dzwony. Mówi się, że ich dźwięki symbolizują słowa żył - był - zmarł. Marcin jest jednym z 11 dzwonników, którzy przyjechali w weekend do Supraśla, by wziąć udział w pierwszym przeglądzie cerkiewnego dzwonienia. W konkursie - podobnie jak inni dzwonnicy - miał 15 minut, by przekonać do swojej gry jurorów. A był jednym z niewielu, który potrafił zagrać na wszystkich ośmiu supraskich dzwonach. - Trzy są pod nogami, cztery w rękach, na największym gra tzw. wspomagający - tłumaczy. - Ale nie ma między nami jakiejś niezdrowej rywalizacji. Wszyscy przyjechaliśmy tu, żeby się pokazać i czegoś nauczyć. Konkurs wzbogacono bowiem o warsztaty gry na dzwonach w wykonaniu ojca Antoniego Ihumena, dzwonnika z samego serca prawosławia z Siergiejew Posad. Zanim wszedł na dzwonnicę, opowiadał o historii dzwonów.

powrót do spisu treści

Gazeta Wyborcza: Żołnierz mdleje i dźga w kościele [Dlaczego wojskowe kompanie honorowe nie wchodzą podczas uroczystych mszy do kościołów?]  

Grupa posłów PiS pod wodzą parlamentarzysty z Lubelszczyzny Sławomira Zawiślaka napisała do szefa MON: „Od pewnego czasu żołnierze kompanii honorowych nie mogą uczestniczyć w nabożeństwach wewnątrz świątyń. W tej sytuacji oddziały te zmuszone są w ogóle do odstąpienia od uczestnictwa w tych nabożeństwach lub do oczekiwania na ich zakończenie na zewnątrz kościołów”. Polityków do złożenia interpelacji namówili księża i weterani. Już w trakcie jej pisania posłowie byli na tropie, bo księża słyszeli nieoficjalnie od wojskowych, że może chodzić o „względy bezpieczeństwa”. Tę wersję potwierdza gen. Czesław Piątas, sekretarz stanu MON, udzielający odpowiedzi na interpelację: „Podczas uroczystości o charakterze patriotyczno-religijnym faktycznie miały miejsce przypadki, w których ich uczestnicy ucierpieli z powodu omdleń i zasłabnięć żołnierzy, czego przyczyną było długotrwałe utrzymywanie przez nich postawy zasadniczej. W niektórych takich przypadkach, podczas upadku żołnierza, dochodziło do obrażeń spowodowanych uderzeniem bagnetem. Należy podkreślić, że żołnierze pododdziałów reprezentacyjnych są szczególnie narażeni na omdlenia i zasłabnięcia podczas udziału w uroczystościach, które odbywają się wpomieszczeniach zamkniętych”.

– Zupełnie mnie to nie przekonuje i nie przekonuje organizacji kombatanckich, z którymi współpracuję już od kilkunastu lat – komentuje poseł Zawiślak, przewodniczący zamojskiego okręgu Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Poseł podejrzewa, że prawdziwy powód jest zupełnie inny. Wojskowi nie chcą wydawać pieniędzy, bo oszczędzają na zawodową armię. I próbują w ogóle ograniczyć obecność kompanii honorowych podczas nabożeństw.

Oficjalnie wojskowi nie komentują sprawy. Ale jeden zoficerów 3. Brygady Zmechanizowanej w Lublinie mówi, że wyjaśnienia o „groźnych bagnetach” są dziwne. – Myślę, że to regulaminowy wybieg. Każda gmina i każda parafia ma swoje uroczystości i chce na nich mieć orkiestrę, sztandar i salwę honorową. Co roku na Lubelszczyźnie jest wysyp rocznic bitew Iwojny światowej i wojny bolszewickiej. Żołnierze nie chcą tyle razy stać po dwie godziny w kościele, a my ich nie zmuszamy – mówi.

powrót do spisu treści

Gazeta Wyborcza Bydgoszcz: Msza rycerskiej braci. A po niej walka  

Na niedzielnej mszy na Szwederowie stawiło się ok. 60 rycerzy: z Bydgoszczy, Radzynia Chełmińskiego, Zakroczna pod Warszawą, przyjechały też delegacje z Gniewu i Chełmna. W metalowych zbrojach służyli do mszy. Przy podniesieniu miecze wznieśli do góry. Na koniec uroczyście odśpiewali "Bogurodzicę". Była to pierwsza taka msza rycerska w Bydgoszczy. Pretekstem do niej - obchodzone przez Kościół w ubiegłym tygodniu wspomnienie św. Jerzego, patrona rycerzy.

Eucharystii przewodniczył ks. proboszcz Ryszard Pruczkowski. Zwracał się do wszystkich mężczyzn zgromadzonych w kościele: - Kto z nas w dziecięcych latach nie chciał być rycerzem? Nie bawił się szpadą i nie przywoływał Zbyszka czy Maćka z Bogdańca? Proboszcz modlił się o powrót rycerskich wartości: - W czasach, gdy słowo straciło wartość, tak łatwo ludzie się ranią, odzierają z godności, potrzebne, by słowo znów znaczyło słowo, honor był honorem - mówił.

Z inicjatywą zorganizowania mszy wyszedł Jarosław Siemiątkowski z Chorągwi Pieszej Grodu Bydgoskiego "Biały Gryf". - Chcieliśmy z jednej strony dać rozrywkę bydgoszczanom, z drugiej popularyzować nasze pasje i zainteresowania. Atrakcji dla bydgoszczan rzeczywiście nie brakowało. Msza z rycerską oprawą przyciągnęła wiernych więcej niż miejsc w kościele. Po Eucharystii wszyscy przeszli za rycerzami na teren przy pobliskim zespole szkół. Tam wojownicy kilkakrotnie wystrzelili ze średniowiecznej bombardy i stoczyli bój. Polegli wszyscy.

Ks. Pruczkowski planuje organizować msze rycerskie cyklicznie - czytamy. Kolejne mają być wzbogacone o przemarsz rycerzy spod parafii przy ul. Jesionowej do pomnika Kazimierza Wielkiego lub na Stary Rynek.

powrót do spisu treści

Polska - Dziennik Zachodni: Uratują mury starego kościoła w Rybniku  

500 tysięcy złotych na remont wysłużonych murów bazyliki pod wezwaniem św. Antoniego przekazali rybniccy urzędnicy. - Pieniądze mają iść na remont kościelnych wież, które są w fatalnym stanie - mówi Adam Fudali, prezydent Rybnika. Remont zabytkowych murów ma ruszyć jeszcze przed wakacjami. Modernizacji doczeka się zewnętrzna elewacja najstarszego w mieście kościoła, wieże oraz ogrodzenie. - Wszystko ma kosztować ponad 3,5 miliona złotych. Już nie mogę się doczekać rozpoczęcia robót, w ramach których oczyścimy i zakonserwujemy stare cegły, z których zbudowana jest świątynia - mówi ksiądz Franciszek Musioł, proboszcz parafii pod wezwaniem. św. Antoniego. Większość kosztów planowanego remontu weźmie na siebie parafia. 135 tysięcy złotych dołoży też Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Resortowe pieniądze pójdą na konserwację elewacji oraz zainstalowanie sygnalizacji pożarowej w kościelnych wieżach.

powrót do spisu treści

Stolica Apostolska  

Dziennik Polski: Papież kanonizował pięć osób  

Na placu św. Piotra papież kanonizował wczoraj pięcioro beatyfikowanych – trzech księży i dwie siostry zakonne. Cztery kanonizowane osoby to Włosi – Arcangelo Tadini, Bernardo Tolomei, Geltrude Comensoli, Caterina Volpicelli. Nuno de Santa Maria Alvares Pereira pochodzi z Portugalii.

Na zakończenie Eucharystii, po modlitwie Regina Coeli Ojciec Święty zwrócił się do pielgrzymów różnych narodowości. Po polsku powiedział: – Pozdrawiam serdecznie Polaków. Pod patronatem dzieła biblijnego im. Jana Pawła II Kościół w Polsce obchodzi po raz pierwszy niedzielę i tydzień biblijny. Tym, którzy zgłębiają tajemnicę Bożego Słowa z serca błogosławię. A za wstawiennictwem nowych świętych upraszam dla wszystkich bożej mądrości.

Dzisiaj przed południem Ojciec Święty przyjmie po raz pierwszy na prywatnej audiencji prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenkę, a także, w tym samym dniu, brytyjskiego księcia Karola z małżonką.

We wtorek Benedykt XVI uda się w rejon L’Aquili, który został niedawno dotknięty trzęsieniem ziemi. Najpierw przybędzie do miejscowości Onna, która została zniszczona całkowicie. W L’Aquili papież będzie się modlił w miescu, gdzie stał dom studencki, nie wiadomo natomiast, czy wejdzie do zburzonej bazyliki – decyzja o tym zostanie podjęta na miejscu przez strażaków. Przewidziano także spotkanie Benedykta XVI z osobami, które straciły dach nad głową i mieszkają w namiotach oraz z tymi, którzy niosą pomoc poszkodowanym przez trzęsienie ziemi - pisze ks. Jarosław Cielecki.

powrót do spisu treści

Nasz Dziennik: Eucharystia życiem chrześcijan [Kanonizacja czterech Włochów i jednego Portugalczyka]  

- Pięcioro błogosławionych, czterech Włochów i jednego Portugalczyka, ogłosił świętymi podczas wczorajszej, pierwszej w tym roku, kanonizacji Ojciec Święty Benedykt XVI - czytamy w Naszym Dzienniku. - Odmienne losy ludzkie i duchowe tych nowych świętych ukazują nam głęboką odnowę, jakiej w sercu człowieka dokonuje tajemnica zmartwychwstania Chrystusa; tajemnica fundamentalna, która kieruje i prowadzi całą historię zbawienia - podkreślił Papież.

W homilii Benedykt XVI wezwał obecnych, by dziękowali Bogu za dar świętości, "który jaśnieje w Kościele ze szczególnym pięknem w Arcangelo Tadinim, Bernardo Tolomeim, Nuno de Santa Maria Álvares Pereirze, Gertrude Comensoli i Caterinie Volpicelli". Apelował, byśmy zwrócili wzrok ku Chrystusowi zmartwychwstałemu, rzeczywiście obecnemu w sakramencie Eucharystii. […] Po Mszy św. Papież odmówił z wiernymi wielkanocną modlitwę "Regina Caeli", po której wyraził swoją wdzięczność wobec wszystkich uczestników uroczystości kanonizacyjnej. Szczególnie podziękował pielgrzymom przybyłym z wielu stron Włoch i życzył, aby "ta pielgrzymka, przeżywana pod znakiem świętości i wzmocniona łaską Roku Pawłowego, mogła pomóc każdemu 'biec' z większą radością i zapałem ku ostatecznej 'mecie', ku 'nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie'". Benedykt XVI wspomniał również o obchodzonym wczoraj dniu Uniwersytetu Katolickiego Sacro Cuore. - 50 lat po śmierci jego założyciela, o. Agostino Gemellego. - Życzę Uniwersytetowi Katolickiemu, aby był zawsze wierny swym inspirującym zasadom, by nadal oferował młodym pokoleniom wartościową formację - powiedział Ojciec Święty. Zwrócił się także do przybyłych pielgrzymów w kilku językach. - Pozdrawiam serdecznie Polaków. Pod patronatem Dzieła Biblijnego imienia Jana Pawła II Kościół w Polsce obchodzi po raz pierwszy Niedzielę i Tydzień Biblijny. Tym, którzy zgłębiają tajemnicę Bożego Słowa, z serca błogosławię. Za wstawiennictwem nowych świętych upraszam dla wszystkich dar Bożej Mądrości. Życzę dobrej niedzieli i obfitych owoców tego tygodnia - powiedział Benedykt XVI po polsku.

powrót do spisu treści

Rzeczpospolita: [W Nazarecie Papież bez papamoblie?]  

Służba bezpieczeństwa wewnętrznego Izraela (Szin Bet) nie chce, żeby papież Benedykt XVI korzystał z papamobile w trakcie majowej wizyty w Nazarecie – wynika z dokumentu przedstawionego w niedzielę rządowi w Tel Awiwie. Napisano w nim, że ze względów bezpieczeństwa Szin Bet „jest całkowicie przeciwna, aby w Nazarecie papież przemieszczał się papamobile”. Benedykt XVI będzie przebywać z pielgrzymką w Ziemi Świętej od 8 do 15 maja. Odwiedzi Jordanię i Izrael.

powrót do spisu treści

Zagranica  

Rzeczpospolita: Berlińczycy nie chcą nauki religii w szkołach  

Referendum w Berlinie w sprawie religii w szkołach jako przedmiotu do wyboru na równi z etyką zakończyło się porażką zwolenników katechezy – czytamy w Rzeczpospolitej. - Wygrały władze stolicy Niemiec, które były przeciwne inicjatywie

Jak wynika ze wstępnych danych, za etyką jako przedmiotem obowiązkowym, bez alternatywy w postaci religii, opowiedziało się około 51 procent uczestników plebiscytu. Oficjalne wyniki znane będą dzisiaj, ale i tak niczego nie zmienią, gdyż w referendum wzięła udział mniej niż jedna trzecia uprawnionych do głosowania. Tymczasem sukces zwolenników religii zagwarantować mogło jedynie wsparcie jednej czwartej wszystkich uprawnionych do głosowania mieszkańców Berlina.

– Naszym sukcesem jest fakt, że doprowadziliśmy do debaty publicznej – oświadczył wczoraj wieczorem Christoph Lehmann, szef organizacji Pro Reli, która wymusiła na władzach rozpisanie referendum. Zmagania w Berlinie obserwował cały kraj. Konserwatywne media twierdziły, że w stolicy trwa „kulturkampf” i Berlin ubiega się o tytuł ateistycznej stolicy Europy.

„Panie burmistrzu Wowereit, dlaczego muszę wstawać o wpół do 6 rano, by zdążyć na lekcję religii?” – pytała w liście do burmistrza Berlina 12-letnia Kim Louise. W jej szkole lekcja religii zaczyna się dziesięć po 7. Chodzi na nią zaledwie dziesięcioro uczniów z 32-osobowej klasy, dlatego dyrekcja szkoły postanowiła ją przenieść na tzw. lekcję zerową. W zajęciach uczestniczy więc coraz mniej uczniów. Nie muszą. Od dwóch lat to etyka jest w Berlinie przedmiotem obowiązkowym. – Dlaczego nie możemy wybierać między religią a etyką? – brzmiało kolejne pytanie Kim Louise. Klaus Wowereit odpowiada: – Etyka sprzyja wzajemnemu zrozumieniu wielokulturowej społeczności naszego miasta.

Rodzice Kim Louise głosowali za prawem wyboru, co oznaczałoby nadanie religii statusu obowiązkowego na równi z etyką. Jak w niemal całych Niemczech, bo tak została potraktowana w konstytucji. – Mieszkańcy Berlina powinni mieć te same prawa – oświadczyła przed referendum kanclerz Angela Merkel, opowiadając się za inicjatywą Pro Reli. Konstytucja dopuszcza jednak wyjątki, z których skorzystały władze Berlina złożone z przedstawicieli SPD oraz postkomunistów z byłej NRD. To właśnie we wschodnich dzielnicach miasta króluje ateizm.

Ale nie była to jedyna przyczyna decyzji władz miasta o zastąpieniu religii etyką. Równie istotny był mord na młodej Turczynce zastrzelonej cztery lata temu przez braci za to, że „skalała honor rodziny”, wyprowadzając się z synem z domu. Przypadków honorowych mordów jest w Niemczech wiele, ale ten wstrząsnął Berlinem, tym bardziej że w jednej ze szkół większość uczniów o tureckich korzeniach nie kryła sympatii dla sprawców. Parlament Berlina doszedł do wniosku, że etyka przybliży imigrantom wartości obowiązujące w Niemczech – informuje Rzeczpospolita.

powrót do spisu treści

Dziennik: Politycy i gwiazdy show-biznesu przegrali walkę o religię w szkołach  

W Dzienniku czytamy o przeprowadzonym wczoraj w Berlinie referendum, w którym mieszkańcy niemieckiej stolicy decydowali, czy religia będzie w tamtejszych szkołach przedmiotem obowiązkowym na równi z etyką.

Poprzedzająca głosowanie debata rozpaliła emocje berlińczyków. Włączyli się w nią nawet politycy, gwiazdy sportu i show-biznesu. Zwolennicy przywrócenia religii przegrali o włos, otrzymując 48,4 proc. głosów. – To dowód na to, że inicjatorzy referendum, którzy pokazywali tę kwestię jako wyznacznik wolności – tak jakby Rosjanie chcieli nas najechać – nie mają pojęcia o rzeczywistej sytuacji w Berlinie – mówił triumfujący burmistrz miasta Klaus Wowereit.

Inicjatorzy referendum, stowarzyszenie obywatelskie Pro Reli, popierani przez Kościoły chrześcijańskie, gminę żydowską i niektóre organizacje muzułmańskie, chcieli, by uczniowie od pierwszej klasy szkoły podstawowej wybierali pomiędzy religią i etyką w ramach normalnego programu zajęć. Z kolei lewicowy burmistrz Wowereit stał na stanowisku, że miasto powinno kultywować swoje ateistyczne tradycje i pozostać jedynym niemieckim landem, gdzie obowiązkowa jest tylko etyka, a nie religia. Kampania, która poprzedziła głosowanie, była niezwykle żywiołowa. Za religią w berlińskich szkołach opowiedziała się m.in. kanclerz Angela Merkel. W kampanii na „tak” swoich twarzy ulicznym billboardom użyczyli m.in. niezwykle popularny gospodarz niemieckiej wersji teleturnieju „Milionerzy” Guenther Jauch i gwiazda klubu piłkarskiego Hertha Berlin i niemieckiej reprezentacji Arne Friedrich.

=> Por. Gazeta Wyborcza: Religia wciąż nieobowiązkowa

powrót do spisu treści

KOMENTARZE, OPINIE, WYWIADY  

Newsweek: Kościół daje czy zabiera?  

W „Newsweeku” Szymon Hołownia polemizuje z artykułem sprzed tygodnia, w którym Jarosław Makowski postawił mocną tezę: Kościół gubi się we współczesnym świecie. Według Hołowni tekst ten to jeden z najciekawszych głosów w branżowej publicystyce, jest w nim sporo trafnych obserwacji, ale równie wiele miejsc, w których debata o realnym Kościele przenosi się w wirtualną rzeczywistość.

Makowski mówi mniej więcej tak: Jezus założył wspólnotę opartą na wierze i miłości, jednak dziś stała się ona raczej duchowym urzędem skarbowym. Egzekwuje niezrozumiałe przepisy, raczej zabiera, niż daje, a na wszystkie pytania ma odpowiedź: nie, bo nie. Przykłady? Benedykt XVI, sugerujący, że prezerwatywy nie są lekarstwem na AIDS, nieprzejednane stanowisko Kościoła w sprawie gejów czy aborcji oraz wybór na przewodniczącego episkopatu arcybiskupa Michalika. W tekście pojawia się znajomy autora, który patrząc na to wszystko, mówi: nie rozumiem Kościoła. I powtarza odwieczne motto: Jezus tak, Kościół nie. Bóg - proszę bardzo, ale bez katolickich błędów i wypaczeń.

Nieodmiennie szlag mnie trafia – pisze Hołownia - gdy słyszę inspirowane dwuminutowym materiałem w telewizji jeremiady nad surowym, nieżyciowym Benedyktem. Po pierwsze, skoro swoje zdanie ma MSZ Francji, dlaczego ma go nie mieć papież? Po drugie, w czasie podróży do Afryki powiedział tysiące słów. 0 walce z głodem i potrzebie pokoju, których koledzy po piórze już nie powtórzyli. Gdybym to ja spotkał znajomego Jarosława Makowskiego, wyłączyłbym mu telewizor. I zawiózł go do parafii, których jeżdżąc ostatnio po Polsce, odwiedziłem kilka. Pokazałbym mu życie: księży, których naprawdę ani ziębi, ani grzeje, kto zajmie stołek w episkopacie, bo mają inne problemy. Stają na głowie, by jakoś przyciągnąć ludzi do kościoła, płomiennych kazań nie głoszą zaś dlatego, że po ośmiu godzinach w gimnazjum nawet ksiądz Skarga nie wiedziałby, czy ma na imię Piotr, czy może Roman.

Pokazałbym mu wiernych, którzy otwarcie mówią, że drażni ich (podobnie jak Makowskiego i mnie) ton, w jakim biskupi mówią o tn vitro, ale nie przestają przez to chodzić na mszę, pytać o Boga, klękać do spowiedzi, bo czują, że chrześcijaństwo to nie tyle zbiór poglądów, co relacja.

Zarówno ci, którzy marzą o Kościele jako o miejscu, gdzie słodki Jezus tuli do swej piersi wszystkich bez wyjątku, oraz ci, którzy chcą Go widzieć, jak z biczem w ręku pędzi masonów oraz dziennikarzy TVN, popełniają ten sam błąd. Są gotowi pokochać bliźniego, ale tylko pod warunkiem że ów bliźni widzi świat dokładnie tak jak oni. Gorąco pragną, by na kościelnej łodzi wszyscy siedzieli z lewej albo z prawej. Taka łódź zatonie przy pierwszym zetknięciu z falami.

Bezwarunkowa zgoda z Makowskim, gdy apeluje o większą wrażliwość społeczną katolików, gdy przypomina, że największym skarbem Kościoła są biedni. Makowski upomina się o miejsce dla „wykluczonych". Tylko co to znaczy? W Kościele powinni zmieścić się wszyscy: rodziny z piątką dzieci, single, ci, którzy żyją w wolnych związkach oraz geje. Trudno jednak wymagać, by Kościół akceptował przy tym zachowania, które w jego ocenie są grzechem. Jezus obronił prostytutkę przed obłudnikami, zgoda. Ale nie założył duszpasterstwa, gdzie mogłaby się zastanawiać, jak pogodzić prostytucję z wiarą. Mówił: idź i nie grzesz więcej. Mówi to każdemu, bo każdy z nas ma na sumieniu swoją własną marność.

Rację miał Manfred Ltitz, niemiecki teolog, który pisał, że Kościół jest dziś jak zastygły w bezruchu katatonik. Wewnątrz - zblokowany sprzecznymi sygnałami płynącymi od kościelnych „liberałów" i „konserwatystów", z zewnątrz atakowany przez wymęczonych życiem ludzi, którzy szukają w nim świętego spokoju, a znajdują wymagania. Makowski twierdzi, że Kościół trzeba jeszcze pilniej krytykować. Ltitz przestrzega: sensem naszego życia stanie się spór, który i tak nic nie zmieni (na przykład nie zmieni stosunku Kościoła do aborcji). Będziemy jak małżeństwo, które od 30 lat toczy tę samą rytualną kłótnię, zamiast rzucić debatowanie w cholerę i pójść na spacer, by zobaczyć sprawy z innej strony.

Zamiast tracić czas na debatę o kościelnej seksofobii, może by spróbować objaśnić katolicką etykę seksualną tak, by ludzie wreszcie załapali, że ma sens. A jeśli się nie uda? Przecież nadal możemy rozmawiać – pisze Hołownia.

powrót do spisu treści

Wprost: Testament życia [Tomasz Terlikowski]  

– Nie ma standardów, kiedy pozwolić człowiekowi umrzeć, a kiedy jest to niedopuszczalne. Trzeba decydować samemu, bo rodzina nie chce mieć z tym nic wspólnego – mówi „Wprost” lekarz z jednego z małopolskich szpitali. Polscy lekarze stają przed dramatycznymi dylematami, które muszą rozstrzygać w sumieniach. Pokazał to panel bioetyczny, który odbył się w kwietniu podczas zorganizowanego przez „Medycynę Praktyczną” zjazdu internistów w Warszawie. Prof. Roman Jaeschke z Kanady poprosił lekarzy o odpowiedź na pytanie, czy podaliby antybiotyk 85-latce z zapaleniem płuc. Niemal wszyscy odpowiedzieli: „tak”. Ale gdy profesor dodawał, że kobieta ma alzheimera, nie ma rodziny, i wreszcie, że ma raka, liczba chcących podać pacjentce lek spadała. I to mimo że antybiotyki nie są „uporczywą terapią”. Leczenie starszych osób, decyzje dotyczące stanów terminalnych, umożliwienia przeszczepów, decyzje o tym, komu umożliwić drogą, a więc trudno dostępną terapię, stają przed lekarzami, szczególnie z interny czy oddziałów intensywnej terapii, niemal codziennie. „Uporczywa terapia” nie jest wpisana w polski system prawny. Taki termin występuje tylko w kodeksie etyki lekarskiej, który jednak nie jest prawem, więc nie może być stosowany w orzecznictwie sądowym. Lekarz jest zobowiązany do udzielania pomocy lekarskiej, a także do zapobiegania śmierci lub pogorszenia się stanu zdrowia pacjenta. Ale pacjent – wedle ustawy o ochronie praw pacjenta i rzeczniku praw pacjenta – ma prawo „do umierania w spokoju i godności. Pacjent znajdujący się w stanie terminalnym ma prawo do świadczeń zdrowotnych zapewniających łagodzenie bólu i innych cierpień”. Z prawa tego zaś można wyprowadzić zasadę odstępowania od naruszających godność umierania terapii nadzwyczajnych. Pacjent może odstąpić od terapii, a lekarz nie ma prawa jej mu narzucić. Ale taka decyzja musi być aktualna w chwili wystąpienia zagrożenia zdrowia, a do tego może zostać w każdej chwili odwołana. Lekarz zatem, nawet jeśli ma na stole operacyjnym człowieka z zatwierdzoną notarialnie ostatnią wolą, i tak musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chory podtrzymałby w nowej sytuacji odmowę leczenia. Może się też zdarzyć, że rodzina (której głos, jeśli nie jest ona reprezentantem ustawowym chorego, jest tylko doradczy) będzie podważać decyzje lekarskie i ciągać medyka po sądach. Nie ma też jasnej definicji etycznej, czym jest uporczywa terapia. Podczas II Seminarium Ekspertów w ramach projektu „Granice terapii medycznych” bioetycy przygotowali definicję, ale nie udało się doprowadzić do jej zaakceptowania przez wszystkie środowiska - czytamy.

"Spór dotyczy przede wszystkim pytania o to, czy karmienie i pojenie chorego jest pielęgnacją, czy też może zostać uznane za uporczywą terapię. Choć Papieska Akademia Życia rozstrzygnęła, że karmienie i pojenie jest pielęgnacją, to nie brakuje teologów i filozofów (by wymienić tylko jezuitę o. Phillippe’a Schmitza), którzy sugerują, że w pewnych warunkach powinno być możliwe odstąpienie od karmienia (choć nie od podawania płynów). Część bioetyków, np. prof. Włodzimierz Galewicz z Uniwersytetu Jagiellońskiego, odrzuca termin „uporczywa terapia”, uznając, że został on przeszczepiony z myśli teologicznej, gdzie znaczył coś innego. Według Piusa XII uporczywa terapia to taka, z której prawo moralne do rezygnacji ma pacjent, a nie lekarz. Dlatego, zdaniem krakowskiego filozofa, powinno się stosować termin „eutanazja bierna”. Na to jednak nie ma zgody sporej części środowisk medycznych w Polsce" - pisze Terlikowski.

Nie wiadomo, jaka ma być rola rodziny w podejmowaniu decyzji o uporczywej terapii, gdy pacjent stracił zdolność porozumiewania się - czytamy. Oświadczenia rodziny nie są wiążące dla lekarza. W innych krajach zazwyczaj to rodzina decyduje o tym, jakie procedury medyczne mogą być przeprowadzone.

"Rozwiązaniem części problemów byłoby przyjęcie ustawy bioetycznej Jarosława Gowina, przynajmniej w części dotyczącej „testamentu życia”. Ale i ona nie jest wystarczająca. Wola pacjenta nadal obowiązywałaby tylko przez określony czas, a testament musiałby być ponawiany. Nie jest jasne, czy wola wyrażona przez zdrowego człowieka byłaby identyczna z tą, którą wyraziłby po wypadku. I wreszcie, testament życia nie rozstrzygałby wątpliwości dotyczących terapii zwyczajnych chorych, które przestały przynosić spodziewane efekty, a jedynie przedłużają agonię. A to właśnie takie sytuacje – schorowanych staruszków, którzy zapadają na zapalenie płuc – najczęściej spadają na sumienia lekarzy. Aby mieć pewność, że nie będzie dochodziło do nadużyć, konieczne jest wzmocnienie etycznego kształcenia lekarzy, a także praca nad ujednoliceniem etosu zawodowego lekarzy, który staje się coraz bardziej pluralistyczny, co wymusza wprowadzanie praw, które do niedawna nie były potrzebne, bo decyzje w tych kwestiach regulowała wspólna moralność lub przynajmniej zawodowy zwyczaj" - pisze Terlikowski.

powrót do spisu treści

Wprost: Papież kontra kardynał [O relacji Jana Pawła II i kard. Josepha Ratzingera]  

Kardynał Joseph Ratzinger nie zawsze był całkowicie zgodny z Janem Pawłem II – twierdzi włoski publicysta katolicki Vittorio Messori. Lojalna przyjaźń między nimi, która szybko przekształciła się w przywiązanie, nie przeszkadzała kardynałowi w wyrażaniu wątpliwości wobec niektórych inicjatyw, takich jak synkretyczne parady w Asyżu, prośby o przebaczenie win nieżyjących, mnożenie podróży kosztem codziennego zarządzania Kościołem, nadmiar beatyfikacji i kanonizacji, obecność gwiazd rocka na papieskim podium i wybór szat liturgicznych zgodnie ze wskazówkami telewizyjnych reżyserów - czytamy we Wprost.

powrót do spisu treści

Rzeczpospolita: Zeznania ojca Pio  

Wśród licznych książek o niezwykłym kapucynie św. ojcu Pio ta, która ukazała się właśnie na naszym rynku – zaledwie kilka miesięcy po jej włoskiej premierze – jest pozycją wyjątkową – pisze Ewa Czaczkowska w Rzeczpospolitej. - „Przesłuchanie Ojca Pio. Odtajnione archiwa Watykanu” Francesca Castellego zawiera nigdy dotąd niepublikowane w całości materiały z pierwszego przesłuchania o. Pio, jakie w 1921 roku na polecenie Świętego Oficjum przeprowadził bp Raffaello Carlo Rossi.

Jego raport, uzupełniony zeznaniami świadków, jest bezcennym dokumentem, w którym o. Pio pod przysięgą mówi wysłannikowi Świętego Oficjum, w jaki sposób we wrześniu 1918 roku otrzymał stygmaty. Po mszy św. zobaczył „naszego Pana w postawie jak na krzyżu”, który na pytanie zakonnika, jak może ulżyć jego cierpieniom, powiedział: „Weź udział w mojej Męce”.

Bp Rossi opisuje wynik badania stygmatów na ciele zakonnika, a także inne niezwykłe zjawiska, jakie były udziałem o. Pio. Pisze wprawdzie, że „nie można powiedzieć, jaka jest przyczyna tego wszystkiego, co nadzwyczajne w osobie o. Pio”, ale od razu dodaje, że „na pewno tą przyczyną nie jest ani działanie diabelskie, ani oszustwo, ani ułuda”.

Dokumenty publikowane przez Castellego leżały w archiwach watykańskich do 2006 roku, gdy Benedykt XVI zgodził się na odtajnienie archiwaliów powstałych do 1939 roku. W 2007 roku fragmenty raportu bp. Rossiego zostały opublikowane przez włoskiego historyka Sergia Luzzatto i narobiły sporo zamieszania. Luzatto za podstawę swego opracowania wziął donosy dwóch farmaceutów, którzy w 1920 roku oskarżyli o. Pio, że stygmaty wywołał przy użyciu środków chemicznych. Na te zarzuty odpowiada podczas przesłuchania

o. Pio i w raporcie wysłannik Świętego Oficjum. To gremium zresztą nigdy później nie podważyło autentyczności stygmatów słynnego zakonnika, niemniej – co jest zrozumiałe – zachowywało ostrożność, ale też, niestety, poddawało się naciskom wpływowych, a przeciwnych o. Pio osób w Kościele.

Raport bp. Rossiego pisany rzeczowym, prostym językiem wolny jest od emocji zwolenników i przeciwników świętego kapucyna, których ma on do dzisiaj. Dlatego jego lektura powinna być tym cenniejsza dla wszystkich, którzy chcą poznać fakty z życia o. Pio – czytamy.

powrót do spisu treści

Nasz Dziennik: Był świadkiem żyjącego i zbawiającego Chrystusa [Rozmowa z bp. Pawłem Sochą]  

Z bp. Pawłem Sochą z diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, którego na biskupa konsekrował kard. Karol Wojtyła, rozmawia na łamach Naszego Dziennika Mariusz Kamieniecki. Na pytanie, jak wspomina dzień swoich święceń biskupich, 26 grudnia 1973 roku, odpowiada: - Od rana z niecierpliwością oczekiwałem na mojego konsekratora kard. Karola Wojtyłę, gdyż w niektórych regionach kraju zapowiadano wówczas gołoledź. W kaplicy modliłem się o szczęśliwą podróż dla Niego z Krakowa do Gorzowa. O godz. 16.00 ksiądz kardynał przybył do katedry, bardzo serdecznie przywitany przez Sługę Bożego ks. bp. Wilhelma Plutę. Głęboko przeżyłem słowa homilii ks. kard. Wojtyły. Nawiązując do uroczystości św. Szczepana, powiedział on: "Jak słuchacze św. Szczepana nie mogli oprzeć się duchowi, który przezeń przemawiał, tak niech Duch Święty będzie w tobie mocny. Bądź ty sam słaby, ale niech On będzie w tobie mocny, ażeby mowa twoich słów i mowa twojego życia była tak skuteczna jak mowa św. Szczepana - pierwszego świadka Chrystusa, który to świadectwo złożył aż do przelania krwi". Dlatego modlę się o taką moc Ducha przed każdym Słowem Bożym, które wygłaszam. Kardynał Wojtyła mówił dalej: "Widzę niebiosa otwarte i Chrystusa stojącego po prawicy Bożej...", "W tych czasach, w których niebiosa wydają się wielu ludziom zamykać, w których wielu ludzi jak gdyby nie widziało Chrystusa, tobie życzymy, ażebyś widział niebiosa otwarte. Żebyś widział Chrystusa i ukazywał Go wszystkim, a nade wszystko tym, którym się zdaje, że nie widzą. Aby i oni widzieli i szli za Nim w wielkiej, wspaniałej wspólnocie Ludu Bożego, który nazywa się Kościołem Jezusa Chrystusa - św. diecezjalnym Kościołem gorzowskim". Odczytując te słowa, zwłaszcza w rocznicę konsekracji, modlę się o dar świadectwa wiary, jakiego życzył mi Sługa Boży.

- Istnieje jakieś duchowe pokrewieństwo, które mieści się w fakcie święceń pomiędzy kandydatem a konsekratorem. Stąd wybór ks. kard. Wojtyły na Następcę św. Piotra był dla mnie zarówno darem, jak i zobowiązaniem do wiernej realizacji daru święceń i naśladowania w posłudze biskupiej mojego wielkiego Konsekratora - mówi bp Socha.

- Dla Niego istniała tylko jedna droga: droga Krzyża Chrystusowego - mówi biskup. - Wiedział, że jako ochrzczony, a szczególnie jako powołany, konsekrowany i posłany ma realizować wezwanie Mistrza: "Kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie Krzyż swój i niech mnie naśladuje". Tak odczytałem to w 1994 roku, kiedy Papież złamał szyjkę kości udowej. Sam wówczas powiedział, że to cierpienie jest potrzebne, by spotkanie organizacji pozarządowych w Kairze nie zakończyło się uchwałą zakazującą rodzenia więcej niż jednego dziecka. I rzeczywiście do uchwalenia tej rezolucji nie doszło. Myślę, że jedną z przyczyn tak skutecznej obrony prawa do życia były cierpienie i ofiara Jana Pawła II - czytamy. Na pytanie o to, jaki największy dar pozostawił nam w spadku Sługa Boży, odpowiada: Przede wszystkim pozostawił nam świadectwo swojego świętego życia, swoją moc wiary, która góry przenosi i pokonuje moce niezwyciężone. Nam, Polakom, pozostawił testament w postaci nauczania podczas kolejnych pielgrzymek do Ojczyzny. Jednak za dar szczególny uznałbym chrystocentryzm, jaki zawarł w pierwszej encyklice "Redemptor hominis". Głębia treści tej encykliki ujawniła się podczas I pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny, kiedy - zwłaszcza w Warszawie - jasno ukazywał nam, że bez Chrystusa nie da się zrozumieć człowieka ani dziejów Ojczyzny, nie da się zrozumieć najważniejszych problemów ducha ludzkiego. Przypomniał, kto jest kluczem do zrozumienia człowieka, a także kim jest Chrystus w dziejach każdego człowieka i każdego narodu.

powrót do spisu treści

Gazeta Wyborcza Duży Format: Umarł i żyje [O książce "Mapy duchowe współczesności. Co nam zostało z nowej ery?”]  

Z Anną Sobolewską, autorką książki „Mapy duchowe współczesności. Co nam zostało z nowej ery?”, rozmawia na łamach Dużego Formatu Gazety Wyborczej Katarzyna Bielas. - Od lat praktykujesz jogę medytacyjną, siddha jogę. Pamiętam, że na spotkania medytacyjne zabierałaś swoją młodszą córkę, małą Celę. – Mówi się, że dzieci z zespołem Downa mają niesamowity słuch religijny, wręcz słuch absolutny. Jest w tym wiele prawdy. - Dlaczego posłaliście ją do komunii? – Bo chciała. Cela jest chrześcijanką, poszła do komunii ido bierzmowania, a jednocześnie praktykuje jogę. Nie widzę w tym sprzeczności, ona też nie. Nie stawiam przed nią problemu konfliktu religii, ale ona sama wie, że na lekcjach religii nie należy specjalnie z jogą występować. Dla niej chrześcijaństwo jest bliskie, zrozumiałe i dające wsparcie, wiąże się to też z byciem w środowisku, w grupie. Mam nadzieję, że znajdziemy jeszcze jakąś małą wspólnotę niepełnosprawnych, wktórej będzie się dobrze czuła. Ale to nie jest najważniejsze. Nie liczy się to, co korzystne, tylko to, co naturalne, bliskie. Cela jest bardzo dobra z religii, ma same piątki, na każde Boże Narodzenie pisze wspaniałe kolędy, które nas zawsze zaskakują, np. „Dusza prosto do raju”. No i to jej „Umarł i żyje”, tak po prostu, bo co w tym dziwnego? Ja się z tym borykałam jako dziecko – umarł i co? Grób, rozkład? A dla Celi zawsze było oczywiste – ktoś umarł, ale żyje w jakiejś innej formie. Gdyby chcieć ją wychowywać ateistycznie, nie byłoby sukcesu. Ona swoje wie.

- Na czym polega ta łatwość? Na braku intelektualnych barier? – Może na tym – pisałam o tym w książkach „Cela” i „Maski Pana Boga” – że ograniczenie intelektu nie jest ograniczeniem duchowości. Duchowość szuka sobie innych ścieżek. Pisał otym Oliver Sachs, autor książki „Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem”.Opisywał różne dziwaczne formy inwalidztwa intelektualnego i to, że ci ludzie mają duże potrzeby religijne. Właśnie w tej sferze mogą przekroczyć swoje ograniczenia, duchowość ich wynosi poza nie. Taki człowiek w modlitwie zbiera do kupy swoją pokawałkowaną osobowość, a źle funkcjonujący intelekt nie musi być przeszkodą w kontemplacji.

- Powiedziałaś, że jako dziecko borykałaś się z problemem śmiertelności. Jak zaczęły się twoje duchowe poszukiwania? – Pochodzę z ateistycznego, właściwie agnostycznego domu. Rodzice byli dziennikarzami. Mama, Jadwiga Stańczakowa, 20 lat była naczelną „Pochodni”, głównego pisma dla niewidomych. Potem, po spotkaniu z Mironem Białoszewskim, wybuchł jej talent poetycki. Ojciec pracował w radiu, w różnych pismach. Byli zapracowani. Religia nie była sferą zabronioną, nie podkreślało się, że Boga nie ma, była raczej nieobecna. Wświęta była choinka i jajeczko, nie wiedziałam jednak, jakie to ma znaczenie. A chciałam wiedzieć. Z tatą chodziłam na Groby. Dziecko odczuwa czasem intuicje religijne wbrew ateistycznemu wychowaniu. (...) Jako dziecko miałam poczucie, że istnieje fascynująca sfera rzeczywistości wewnętrznej, duchowej, której nie znam i nie mam do niej dostępu. Nurtowało mnie pytanie, czy moje ja i życie moich bliskich kończy się wraz ze śmiercią. - Szukanie pociechy w Kościele katolickim nie przyszło ci do głowy? – Byliśmy kiedyś ze szkołą w katedrze w Sandomierzu, są w niej 22 obrazy męczenników, które wrealistyczny sposób pokazują tortury, ludzkie flaki nawijane na kołowrotek, pod każdym numerek i podpis, po prostu okrutny barokowy komiks. Chłopcy bawili się, opowiadali dowcipy, dla mnie było to straszne przeżycie, szok. Nie udało mi się zbliżenie do Kościoła. W drugiej klasie koleżanka zabrała mnie na kilka lekcji religii, obowiązywał wtedy ponury katechizm z akcentem na potępienie ipiekło. Uciekłam słysząc, że Żydzi, rozwiedzeni i inni grzesznicy nie będą zbawieni.

- Czy uważasz pytanie, czy jest się wierzącym, za intymne? – Tak. „Wierzący” to wogóle dziwne pojęcie, którego od dziecka nie mogłam zrozumieć. Religijny, agnostyk, ateista to jest dla mnie zrozumiale. Wierzący wymaga dopełnienia. Byliśmy na mszy w kościele protestanckim w Sztokholmie, pastorka, kobieta, zaprosiła do komunii cały kościół, wyraźnie mówiąc, że zaprasza wierzących i niewierzących, na równych prawach. To było bardzo piękne. To słowo tak użyte mnie nie razi, nie jest sygnałem dystansu, oddzielenia. Religie Wschodu nie wymagają wiary, a już na pewno nie wbyt na zewnątrz nas. Musi być praktyka, doświadczenie wewnętrzne, któremu się wierzy, wierzy się wzasadzie sobie samemu. Dopiero te doświadczenia zachęcają, żeby sięgnąć do tekstów, teologii, mitów, nie odwrotnie - mówi Sobolewska.

powrót do spisu treści

NAUKA, KULTURA, SPOŁECZEŃSTWO  

Polska: Emigracja niszczy rodzinę  

4 maja 2004 roku wchodziliśmy do Unii Europejskiej z nadziejami, ale i obawami. Co po tych pięciu latach okazało się porażką, a co sukcesem? Dziś pierwszy raport „Polski” na ten temat.

45 tys. eurosierot, rosnąca lawinowo liczba rozwodów, próby samobójcze wśród polskich emigrantów, którzy wskutek kryzysu tracą pracę – od kilku miesięcy to główne tematy poruszane w polskich mediach, bo socjologowie i psychologowie otwarcie mówią już nie tylko o zaletach masowej emigracji Polaków po naszym wejściu do Unii Europejskiej, lecz także zauważają jej minusy.

Nikt nie zna dokładnie tej liczby, ale szacunki mówią o 45 tys. eurosierot (inne o prawie 100 tys.) – dzieci pozostawionych przez jedno lub oboje rodziców, którzy po 2004 r. wyjechali do pracy za granicą. Ministerstwo Edukacji Narodowej zleciło przeprowadzenie badań na temat eurosierot, ich postępów w nauce i sprawowanej nad nimi opieki. Wyniki są zatrważające: w województwie zachodniopomorskim rodzice aż 40 proc. uczniów zdecydowali się wyjechać za granicę w poszukiwaniu pracy, w świętokrzyskim jest to 35 proc, na Warmii i Mazurach takich rodzin jest ok. 1,5 tys., a w Małopolsce prawie 4,5 tys. Jeszcze więcej, bo aż 5 tys. eurosierot odnotowano w województwie kujawsko-pomorskim.

Z kolei z badania zrealizowanego na zlecenie Rzecznika Praw Dziecka przez Wyższą Szkołę Pedagogiki Resocjalizacyjnej „Pedagogium” w Warszawie wynika, że dziećmi pozostawionymi przez rodziców najczęściej zajmują się dziadkowie (46proc.).Zdarzają się jednak i takie przypadki, że niepełnoletnie dzieci zajmują się sobą nawzajem(2proc.).Rozłąka nie służy bowiem ani wychowywaniu dzieci, ani trwaniu w związku.

Skutecznym sposobem walki z problemem eurosieroctwa byłoby wprowadzenie obowiązku ustanawiania opiekunów prawnych dla dzieci zostawianych w kraju. Albo zabieranie dzieci ze sobą i posyłanie ich do szkoły za granicą. Zmiana szkoły i otoczenia jest mniejszym złem niż długie rozstanie z rodzicami. Dla dziecka brak mamy i taty to trauma, zaczyna ono sprawiać kłopoty wychowawcze, opuszcza się w nauce. Ucieczka w wagary czy narkotyki to u niego naturalna forma obrony przed ogromnym stresem.

Według najnowszych badań osobno żyje około pół miliona zalegalizowanych związków, zdaniem socjologów 30 proc. z nich zakończy się rozwodem. W latach 2025–2030 Polska będzie w tragicznej sytuacji demograficznej – ocenia prof. Krystyna Iglicka. – Część związków na odległość po prostu się rozpadnie, część osób nie wróci z emigracji, a ci, którzy wracają, nie zakładają rodzin i nie rodzą dzieci – tłumaczy prof. Iglicka.

Do tego dochodzi czynnik psychologiczny. Za granicę wyjeżdżali zwłaszcza młodzi ludzie z małych miejscowości i wsi. Na emigracji chłonęli wielki świat, nabyli ogłady, poznali inne życie. I chociaż nie do końca się w nim odnaleźli, to jednak wiedzą, że można żyć inaczej. Ich rodzinne miasteczko wydaje im się teraz bardziej obce i prowincjonalne W przypadku polskiej emigracji poakcesyjnej to wyobcowanie pogłębia jeszcze świadomość, że bardzo często, wracając do kraju, stoją w stosunku do swoich rówieśników na straconej pozycji. Pracowali za granicą poniżej swoich kwalifikacji, bez realnej możliwości wybicia się.

Ale są także plusy wielkiej migracji poakcesyjnej, bo Polacy, mało mobilni wewnątrz własnego kraju, pokazali, że potrafią i chcą jeździć po świecie w poszukiwaniu pracy. Nie bez znaczenia jest także to, że przez te kilka lat czy nawet miesięcy podszkolili język angielski, zwiedzili trochę świata, poznali inne kultury, a to zawsze nowe, ważne w życiu doświadczenia.

–Bilans migracji jest wprawdzie teraz negatywny. Ale ostatecznie wszystko i tak będzie zależało od tego, ilu emigrantów wróci, z jakimi kwalifikacjami i kiedy – mówi prof. Iglicka.

Sami Polacy pięcioletni bilans członkostwa Polski w UE oceniają pozytywnie. Jak wynika z ostatniego sondażu TNS OBOP zleconego przez Przedstawicielstwo Komisji Europejskiej w Polsce, aż 52 proc. z nas uważa, że ten fakt ma pozytywny wpływ na sytuację w kraju – czytamy w Dzienniku Polska.

powrót do spisu treści

Newsweek: Modlitwa za nazistow  

Mimo, że od zakończenia II wojny światowej minęło ponad 60 lat, część zbrodniarzy nazistowskich nie została rozliczona z popełnionych czynów. Marek Rybarczyk przedstawia ludzi, dla których sensem życia stało się ściganie żyjących jeszcze hitlerowców i doprowadzanie ich przed sąd.

Nie wolno się kierować litością i pobłażać zbrodniarzom. Tyle że teraz nadchodzi absolutnie ostatni etap naszej działalności - mówi „Newsweekowi" słynny francuski łowca nazistów Serge Klarsfeld. - Władze wielkich zachodnich demokracji nader opieszale ścigały nazistów. Do akcji wkroczyli więc społeczni tropiciele zbrodniarzy. Symbolem tego ruchu był Szymon Wiesenthal, który założył Żydowskie Centrum Dokumentacji w Linzu. To w sporej mierze dzięki jego pracy i zbieranej latami dokumentacji agentom Mossadu udało się wytropić i schwytać w Argentynie architekta Holokaustu Adolfa Eichmanna (skazany na śmierć i powieszony w Izraelu w 1962 r.). Eichmann był jednym z ponad tysiąca zbrodniarzy tropionych przez Wiesenthala.

Dziś, na ostatnim etapie ścigania zbrodni nazizmu – pisze Rybarczyk - najbardziej aktywny jest następca Wiesenthala działający w Jerozolimie. Emanuje z niego energia i przekonanie: kara może być różna, ale nikt nie powinien jej uniknąć. - Codziennie modlę się za zdrowie nazistów, ale tylko tych, których mogę postawić przed sądem - lubi powtarzać 60-letni Efraim Zuroff, szef izraelskiego Centrum Szymona Wiesenthala. Jego biuro wypełniają akta tysiąca schwytanych zbrodniarzy. I kilkaset teczek tych nadal poszukiwanych. Energiczny Juroff umieszcza w gazetach ogłoszenia o nagrodach (zwykle co najmniej 10 tyś. euro), zbiera donosy i przesłuchuje świadków. Jest, jak sam twierdzi, ostatnim społecznym łowcą nazistów z organizacji pozarządowych.

- Łowcą jestem w cudzysłowie, bo detektywem bywam tylko czasem. Zwykle dobrze wiemy, gdzie mieszka podejrzany o zbrodnie. 90 proc. pracy to polityczny lobbing prowadzący do ekstradycji - mówi Zuroff w rozmowie z „Newsweekiem". Dobrze wie, że musi się śpieszyć. Najmłodszy na jego liście poszukiwanych, tłumacz gestapo, Białorusin Michaił Gorszkow, oskarżony o pomoc w masowych mordach Żydów w Estonii, ma 85 lat. Gorszkow długo skutecznie bronił się przed ekstradycją z USA, a obecnie przebywa w Estonii, oczekując na proces.

W USA pozostaje nadal o trzy lata starszy od Gorszkowa John Demjaniuk, podobnie jak Fostun absolwent kursu dla strażników obozów koncentracyjnych w Trawnikach koło Lublina. Według niemieckiej prokuratury zaprowadził tysiące Żydów do komór gazowych w Sobiborze. Dwa tygodnie temu prawnicy Demjaniuka w ostatniej chwili ustrzegli od ekstradycji swojego klienta. Przekonali sędziego, że podróż samolotem 89-letniego Demjaniuka na proces w Niemczech byłaby równoznaczna z torturą. - To już kompletna kpina ze sprawiedliwości. Syndrom litości pod nieco pomylonym adresem: kata, a nie jego ofiar - mówi Zuroff. Ale liczy, że wkrótce Demjaniuk i tak stanie przed sądem w Niemczech. - Zapewnią mu tam szpital, by nie umarł przed procesem - dodaje.

W USA działa prężna organizacja rządowa zajmująca się ściganiem nazistów - Biuro Specjalnych Dochodzeń (OSI). Jego szef Eli Rosenbaum cierpliwie konfrontuje z rejestrami mieszkańców USA listę tysięcy podejrzanych o zbrodnie, którzy przyjechali z Niemiec i Europy Wschodniej. - Żeby to wszystko sprawdzić, potrzeba stu lat. A zegar biologiczny nieubłaganie tyka - mówi Rosenbaum. Tymczasem adwokaci oskarżonych wciąż wykorzystują kruczki prawne.

Wielu krytyków polowania na nazistów uważa, że pora już przestać ścigać zgrzybiałych starców: koszty takich mało skutecznych dochodzeń są ogromne i lepiej te pieniądze przeznaczyć na pomoc ofiarom Holokaustu albo spisywanie ich wspomnień. A poza tym osadzanie w więzieniach starców jest niehumanitarne. Efraim Zuroff słysząc takie argumenty, zaczyna kipieć. - Nic może być limitu wieku. Tym hardziej że powinniśmy nadrobić bierność z przeszłości. Większość zbrodniarzy wygodnie dożywała starości w domkach z ogródkami, kiedy przez 40 lat zimnowojenne poparcie Zachodu dla RFN i zamknięte sowieckie archiwa na Wschodzie utrudniały ściganie tysięcy morderców zaangażowanych w Holokaust. Wielu z nich wcale nic musiało uciekać do Ameryki Łacińskiej. Po wojnie po prostu zdjęli mundury i przeszli do służby nowym Niemcom. Większość nawet nie zmieniła nazwisk. W latach 50. i 60. niemiecki sędzia i prokurator Fritz Baucr obliczał, że w zagładzie Żydów wzięło bezpośredni udział ok. 100 tyś. Niemców. Inne szacunki mówiły nawet o 300 tysiącach. Po wojnie zarzut popełnienia zbrodni postawiono zaledwie pięciu tysiącom.

Podobnie niechętne ściganiu zbrodniarzy pozostają do dziś niektóre państwa bałtyckie. - Polacy nic współuczestniczyli w Holokauście. Inaczej na Łotwie.

Wysiłki łowców nazistów - społecznych, jak Zuroff, oficjalnych, jak Eli Rosenbaum - przynoszą konkretne skutki. Tylko w ciągu ostatnich ośmiu lat w rezultacie 608 dochodzeń zapadło 76 wyroków skazujących. I nie chodziło tu o zemstę, lecz o sprawiedliwość i przestrogę. Jak to trafnie ujął w rozmowie z BBC Bernd Koschland, jeden z żydowskich uchodźców w Wielkiej Brytanii, którego rodzice zginęli w obozach w Izbicy i Rydze: wyłapanie ostatnich nazistów to ważna lekcja pokazująca współczesnym zbrodniarzom z Bałkanów, Rwandy czy Sudanu, że i oni nie pozostaną bezkarni.

powrót do spisu treści

Nasz Dziennik: Stawiać Rosji twarde żądania w sprawie katyńskiej  

O stanowcze i skuteczne działania polskich władz w relacjach z Rosją w sprawie zbrodni katyńskiej zaapelowali przedstawiciele Komitetu Katyńskiego podczas uroczystości pod pomnikiem Katyńskim w Warszawie. Środowiska katyńskie chcą uznania przez Rosję mordu na polskich oficerach za zbrodnię ludobójstwa i wydania związanych z nią dokumentów. Przewodniczący Komitetu Katyńskiego Stefan Melak powiedział, że w obliczu powtarzanych w Rosji "sowieckich kłamstw" na temat zbrodni katyńskiej i braku rozliczenia ze zbrodniczej przeszłości polskie władze muszą stanowczo zareagować. - Polska zasługuje na szacunek, domagamy się prawdy o Katyniu - podkreślił Melak. Jednak, jak ocenił przewodniczący Komitetu, rząd polski nie podejmuje właściwych działań, "bojąc się reakcji rosyjskich polityków". Dlatego Melak wezwał polskie władze, aby nie robiły "uników przed rządem rosyjskim" i stawiały twarde żądania. - Wzywamy władze Rosji do uznania tej zbrodni za zbrodnię ludobójstwa, wskazanie miejsc mordu i ukrycia ciał 7305 jeńców polskich, ujawnienie dokumentacji - powiedział.

Z kolei przedstawiciele Fundacji Żołnierzy Wyklętych i Dolnośląskiej Inicjatywy Historycznej zaapelowali do posłów i kandydatów na posłów do Parlamentu Europejskiego, aby doprowadzili do ustanowienia 23 sierpnia ogólnoeuropejskim dniem pamięci ofiar wszystkich reżimów totalitarnych i autorytarnych oraz uczczenia ich pamięci w godny i bezstronny sposób. Na początku kwietnia Parlament Europejski przyjął rezolucję uznającą 23 sierpnia, dzień podpisania paktu Ribbentrop - Mołotow, za datę symboliczną.

Uroczystości pod pomnikiem Katyńskim poprzedziła sesja katyńska w Domu Literatury. - Dlaczego nie chcą ujawnić reszty dokumentów katyńskich? - zastanawiał się były konsul w Rosji Michał Żurawski. Przypomniał, że Rosjanie twierdzą, iż np. teczki osobowe jeńców zostały zniszczone, ale nie ma protokołu ich zniszczenia. Żurawski wskazał, że Rosja już na początku lat 90., chcąc uniknąć roszczeń odszkodowawczych, zdecydowała się nie pomagać w pełnym naświetleniu zbrodni katyńskiej. - Ustalono, że trzeba trzymać się zasady, iż Rosja nie ponosi odpowiedzialności - powiedział. Uczestnicy sesji mogli obejrzeć wystawę grafik wykonanych w Starobielsku przez jeńca Włodzimierza Toczyłowskiego. Zostały one przywiezione z Buenos Aires.

powrót do spisu treści

Newsweek: Talent do religii  

Jolanta Chyłkiewicz przedstawia w Newsweeku wyniki badań prowadzonych przez naukowców nad mózgiem ludzkim i jego reakcjami na przeżycia religijne. Badania te wykazują, że to wiara, a nie jej brak jest naturalną właściwością ludzkiego umysłu. Dlatego więcej wśród nas wierzących niż ateistów.

Profesor teologii i biskup Kościoła anglikańskiego Stephen Sykes ma 70 lat i większość życia spędził na głoszeniu prawd wiary. Spotykał ludzi chłonących religijne przekazy i opornych, którzy ich nie czuli i nie potrafili przyswoić. Duchowny z czasem przestał się temu dziwić. „Niektórzy mają talent do religii, a inni nie" - ujął krótko w jednym z wywiadów.

Słowa biskupa Sykesa idealnie pasują do nowych wyników badań neuroteologów, czyli naukowców, którzy od lat 90. próbują zgłębić, co dzieje się w ludzkiej głowie podczas przeżyć religijnych. To, co biskup nazywa talentem, oni ujmują we wzór pobudzenia, jakie wywołują w mózgu treści religijne. To pobudzenie może być słabsze albo silniejsze. Dlatego niektórzy są gorliwymi wyznawcami, zaś inni wolą trzymać się z daleka od kościołów albo deklarują, że nie wierzą w żadne istoty wyższe.

U wierzących mózg pracuje inaczej niż u ludzi niewierzących, twierdzi jeden z najbardziej znanych w świecie neuroteologów, Andrew Newberg z University of Pennsylvania. Naukowiec przeprowadził serię badań, podczas których na monitorze rezonansu magnetycznego podglądał, co się dzieje w głowach wyznawców różnych religii. Obraz ich mózgu porównał potem z badaniem, któremu zgodziła się poddać Margaret Downey, przewodnicząca międzynarodowego stowarzyszenia organizacji ateistycznych. Jak przebiegało to doświadczenie?

Pierwszymi gośćmi w laboratorium Newberga byli mnisi buddyjscy. Kiedy zaczęli oddawać się medytacji, na monitorze rezonansu widać było coraz większą aktywność płata czołowego. Obszar ten pomaga skoncentrować się na tym, co robimy. Jego rozświetlenie na obrazie rezonansu świadczyło o rosnącym skupieniu medytujących mnichów. Potem wyciszał się płat ciemieniowy, odpowiadający za orientację w czasie i przestrzeni, a także za poczucie własnego „ja". Jednoczesne wyłączenie tych trzech funkcji tłumaczy poczucie zjednoczenia z wszechświatem, jakiego doznają buddyści w nirwanie (taki stan następuje po odcięciu wrażeń zmysłowych - jak mnichom udaje się ograniczyć ich dopływ, nadal pozostaje tajemnicą).

Podobnie pracował mózg pogrążonych w modlitwie franciszkanów. Z badań prowadzonych kilka lat wcześniej wynikało, że u ludzi mających wizje religijne dodatkowo aktywuje się płat skroniowy. Nazwano go nawet modułem Boga. Jednak obraz mózgu modlących się zakonników świadczył raczej o nadzwyczajnym spokoju i skupieniu niż o religijnej ekstazie.

Religijne uniesienie przeżywała natomiast badana przez prof. Newberga Donna Morgan z Kościoła zielonoświątkowego. W czasie badań obrazowych kobieta śpiewała pieśni religijne po angielsku, a potem zaczynała mówić czy raczej śpiewać językami. Co pokazywał wtedy rezonans? Obraz płata czołowego, który mocno rozświetlał się u buddystów i franciszkanów, u pani Morgan pozostawał całkowicie zaciemniony. Mówienie językami nie wprowadzało więc Donny w stan skupienia podobny do tego, jaki mnisi osiągali przy medytacji i modlitwie.

Do ostatniej tury badań prof. Newberg zaprosił Margaret Downey. Nie była ona religijną ignorantką - przeczytała Biblię od deski do deski, poświęciła wiele godzin na religijne rozważania, by ostatecznie dojść do wniosku, że Boga nie ma. Kiedy z pasją mówiła o swoich przekonaniach, naukowcy podglądali pracę jej mózgu na monitorze rezonansu. Płat czołowy nie był tak rozświetlony jak u medytujących mnichów, ale też nie taki ciemny jak u mówiącej językami Morgan. Obraz pobudzenia, jakie zarejestrował rezonans u Margaret, nie zdradzał nadzwyczajnych przeżyć. Badanie wskazywało na to, że mózg ateistki jest mniej wrażliwy na treści religijne.

Sądzimy, że dzieci zaczynają wierzyć w Boga, bo rodzice opowiadają im, jak powitał świat i pierwsi ludzie. Co by jednak było, gdyby dorośli nie wypowiadali nawet słowa „bóg" przy dzieciach? Maluchy i tak by go wymyśliły - twierdzi Olivera Petrovich, psycholog z uniwersytetu oksfordzkiego. Jej zdaniem, dzieci mają naturalną tendencje, by spontanicznie tworzyć wizje istot nadprzyrodzonych na podstawie swoich codziennych doświadczeń.

Paul Bloom, psycholog z Yale University, wyjaśnia dokładniej, jak niedojrzały nawet mózg może kreować myślenie religijne. Umysł ma dwa oddzielne systemy, z których jeden służy do poznawania istot żywych, a drugi - obiektów nieożywionych. Takie rozdzielenie następuje bardzo wcześnie - już pięciomiesięczne niemowlaki potrafią odróżniać rzeczy od ludzi. Kiedy widzą na przykład poruszające się pudełko, zdradzają zdziwienie. Ale kiedy porusza się człowiek, nie okazują go. Według Blooma te dwa systemy są w pełni autonomiczne. Oznacza to, że człowiek odbiera świat na dwa sposoby i dlatego rodzi się w nim intuicyjne przekonanie, że umysł i materia, ciało i dusza to dwa odmienne byty.

Większość z nas antropologizuje Stwórcę, twierdzi Wendy Cadge, socjolog z Centrum Studiów nad Religią na Princeton University. Przeanalizowała ona prawie 700 różnych wpisów do księgi modlitw, wyłożonej w holu szpitala uniwersyteckiego Johnsa Hopkinsa. Ludzie prosili w modlitwach o siłę, wsparcie i błogosławieństwo, a także dziękowali Bogu za okazane im łaski. - Prawie wszyscy pisali do Boga jak do krewnego czy przyjaciela - mówi dr Cadge. Między wierszami dało się wyczuć, że traktują go jak istotę słuchającą, a czasem nawet odpowiadającą na modlitwy.

Pacjenci z padaczką, u których podczas ataku następują w płatach skroniowych silne wyładowania elektryczne, mają wizje religijne. Dlatego naukowcy sądzili, że właśnie ten' obszar jest ośrodkiem Boga w mózgu. Kanadyjski neurobiolog Michael Persinger skonstruował nawet urządzenie, tzw. hełm Boga, które oddziałując słabym polem elektromagnetycznym na płaty skroniowe, miało wywoływać wrażenie bliskości istoty wyższej. Jednak z setek ludzi testujących hełm tylko niektórzy mieli podobne odczucia. Oznaczało to, że płaty skroniowe nie są jedynym miejscem w mózgu, gdzie powstają doznania religijne – czytamy w Newsweeku.

powrót do spisu treści

Polska: Wiek inicjacji seksualnej wśród młodzieży bardzo się obniża  

Dziennik Polska prezentuje raport z „Diagnozy szkolnej”, podsumowujący badania przeprowadzone w ramach akcji „Szkoła bez przemocy”. Z raportu wynika, że dobry kontakt z dziećmi to mniej kłopotów wychowawczych. Uczniowie, którzy mało czasu spędzają w domu, mają zły kontakt z rodzicami i rzadko szukają u nich wsparcia, częściej niż inne dzieci sięgają po papierosy, alkohol i narkotyki.

Martwić może, że problem ten dotyka coraz mniejszych dzieci – czytamy w dzienniku. - I mimo że liczba uczniów sięgających po alkohol, papierosy i narkotyki w ostatnim roku spadła, to coraz młodsi sięgają po używki i uprawiają seks. W 2007 r. do kontaktu ze środkami odurzającymi przyznawał się 1 proc. dwunastolatków i 3 proc. trzynastolatków. Dwa lata później po narkotyki sięgało już 3 proc. dwunastolatków i 5 proc. trzynastolatków. Zdecydowanie rzadziej sięgają po nie starsi uczniowie. W 2007 r. przyznawał się do tego co czwarty osiemnastolatek. Dziś – o 8 proc. mniej. Popularność narkotyków wzrasta w momencie rozpoczęcia nauki w szkole średniej. Z naszych badań wynika, że narkotyki zażywa co czwarty siedemnastolatek. W gimnazjum bierze je średnio 15 proc. chłopców. Ostrożniej do środków odurzających podchodzą dziewczęta. W wieku 16 lat sięga po niespełna 6 proc. uczennic, natomiast rok później – zaledwie 4 proc. Zmniejsza się także problem alkoholizmu wśród młodzieży. W porównaniu z poprzednim rokiem liczba gimnazjalistów sięgających po napoje wyskokowe spadła. W 2008 r. do picia przyznawało się 56 proc. czternastolatków. W ubiegłym roku było to 49 proc. Co ważne, liczba osób starszych klas (koniec gimnazjum, liceum) utrzymała się na dotychczasowym poziomie. Inna sprawa, że sięga po nie aż 9 na 10 uczniów.

Natomiast coraz więcej nastolatków pali papierosy. Liczba palaczy zwiększa się zwłaszcza po ukończeniu 15. roku życia. Dziś pali aż co trzeci siedemnastolatek. Zwiększyła się także liczba wypalanych papierosów. W 2007 r. było to średnio 50 papierosów tygodniowo, dziś – 53. Coraz więcej palą zwłaszcza uczniowie pierwszych klas gimnazjum. Przeciętny trzynastoletni palacz wypala tygodniowo 42 papierosy, czyli przeszło dwie paczki na tydzień. Dwa lata temu palił półtorej.

Obniża się także wiek inicjacji seksualnej. Podobnie jak w ubiegłych latach pierwsze doświadczenia seksualne ma za sobą co drugi uczeń szkoły średniej. Przed maturą współżycie rozpoczyna 73 proc. uczniów. Co trzeci decyduje się na nie w wieku 14 lat. Pod koniec gimnazjum ma to już za sobą przeszło połowa uczniów. Seks w wieku szkolnym nie daje im jednak zbyt dużej satysfakcji. Odczuwa ją zaledwie ok. 5 proc. uczniów. Zadowolenie wzrasta wraz z wiekiem – odczuwają je dopiero uczennice powyżej 15. roku życia.

powrót do spisu treści

Gazeta Wyborcza Zielona Góra: Wschowa: 15-latek zabił 8-letnią dziewczynkę  

Zielonogórska Gazeta Wyborcza informuje, że w sobotę wieczorem w opuszczonym budynku przy torze crossowym znaleziono ciało 8-letniej dziewczynki. Jak się okazuje, zabił ją 15-letni kolega.

Weronika, wychowanka domu dziecka we Wschowie, zaginęła w sobotę po południu. Jeszcze ok. godz. 15. Weronika bawiła się na placu zabaw przed budynkiem. Gdy ok. 18 nie wróciła na kolację, wychowawczynie powiadomiły policję. Rozpoczęto poszukiwania. m.in. na terenie toru crossowego, gdzie widziano wcześniej 15-letniego wychowanka domu dziecka. Tuż przed godz. 21 w pustostanie nieopodal toru poszukujący znaleźli ciało Weroniki. - Ślady wskazywały, że dziewczynka została zamordowana - mówi Artur Chorąży z KWP w Gorzowie. Została uduszona. Policja nie wykluczyła zabójstwa na tle seksualnym. 15-letni chłopak, wychowanek tego samego domu dziecka, przyznał się do zbrodni. W poniedziałek sąd zdecyduje, czy będzie odpowiadał za zabójstwo jak dorosły.

powrót do spisu treści

Rzeczpospolita: Polski biznes wspiera rodzinne domy dziecka  

Uroczystości ogłoszenia Listy 500, rankingu największych polskich przedsiębiorstw, towarzyszyć będzie aukcja charytatywna – informuje Rzeczpospolita. - Jutro w hotelu Sheraton (ul. Prusa2) poznamy firmy, które trafiły do tej prestiżowej pięćsetki. Podczas gali planowana jest aukcja na rzecz Fundacji Świętego Mikołaja.

Aukcję przygotowały „Rz” i radiowa Trójka. Licytacja, którą poprowadzi znany Trójkowy prezenter Kuba Strzyczkowski, rozpocznie się o godz. 18 – równocześnie z transmisją na antenie radiowej. Goście i słuchacze mogą się ubiegać o pięć obiektów – darów znanych osobistości, artystów i sportowców. Do wylicytowania jest efektowna akwarela Franciszka Maśluszczaka „Piękne miasto” –poetycko-bajkowy pejzaż. Można też ubiegać się o książkę kardynała Stanisława Dziwisza „Świadectwo” z autografem, dopełnioną filmem (na płycie DVD) opartym na motywach dzieła. Rarytasem dla melomanów będzie płyta CD ze słynnym utworem Krzysztofa Pendereckiego „Siedem bram Jerozolimy”, którego prawykonanie miało miejsce 12 lat temu – również z podpisem mistrza. I coś dla fanów sportu: rękawice Tomasza Adamka z podpisem boksera, który jako pierwszy Polak zdobył mistrzowski pas magazynu „The Ring”. A także piłka z autografami drużyny polskich piłkarzy ręcznych. Cały dochód z aukcji trafi do rodzinnych domów dziecka.

powrót do spisu treści

Polska: LPR broni dzieci gołych i niewyspanych  

W Dzienniku Polska czytamy, że działaczy łódzkiej Ligi Polskich Rodzin oburzyła Noc Naturystów zorganizowana w aquaparku Fala. A dokładniej fakt, że na imprezie pojawili się rodzice z dziećmi. Jan Waliszewski, prezes łódzkiej LPR, uważa, że w ten sposób doszło do „deprawacji nieletnich za zgodą ich rodziców”. Prokuratura jeszcze nie otrzymała doniesienia, Waliszewski wysłał je pocztą.

Na ostatniej gołej imprezie organizowanej w Fali 18 kwietnia pojawiło się ponad 250 osób. W parach i samotnie, o ile mieli rekomendację którejś pary. Były też małżeństwa z dziećmi. I właśnie ten ostatni fakt jest kluczowym wątkiem doniesienia. Zdaniem Waliszewskiego wielokrotne przestępstwo polega na „nieobyczajnym zachowaniu, deprawacji nieletnich i narażaniu ich na głębokie szkody psychiczne, stwarzaniu zagrożenia innymi czynnościami seksualnymi wobec dzieci, deprawacji nieletnich za zgodą rodziców i niewłaściwego wypełniania władzy rodzicielskiej, przetrzymywaniu dzieci na nocnych imprezach”. Szefowie aquaparku odnieśli się do zarzutów LPR w specjalnym komunikacie: „Po każdej Nocy Naturystów badamy opinie uczestników i ich odczucia są jak najbardziej pozytywne. Wierzymy, iż nasi klienci są dobrymi rodzicami i w żadnym przypadku nie naraziliby dzieci na jakąkolwiek szkodę. Jako prawni i moralni opiekunowie to oni odpowiadają za ich wychowanie”.

– Rozumiem, że LPR nie ma dowodów, że doszło tam do obcowania płciowego lub doprowadzania do innych czynności seksualnych – mówi Jakub Śpiewak z Fundacji „Kidprotect”, zajmującej się walką z pedofilią. – Naturyzm to nie pornografia i nie jest niezdrowy, ale swojego dziecka na taką imprezę bym nie zabrał. Uważam to za niemądre. Dziecko nocą powinno spać. Ale każdy ma prawo wychować pociechę tak, jak chce. A to nie jest przestępstwo.

powrót do spisu treści

Dziennik: PiS wierzy, że ojciec Rydzyk ich nie opuści  

Anna Sobecka i Ryszard Bender, popularni w kręgach radiomaryjnych politycy PiS postanowili kandydować do europarlamentu z Libertasu. Dziennik zastanawia się, czy po tej decyzji dalej będą tak chętnie jak dotychczas widziani w Radiu Maryja.

Politycy partii Jarosława Kaczyńskiego twierdzą, że z o. Tadeuszem Rydzykiem mają wyborcze porozumienie. To, że Sobecka zgodziła się zostać „jedynką” Libertasu w Poznaniu, a Bender – w Białymstoku, zaskoczyło PiS. Ale też wywołało nerwowość, że „polskie dziecko Declana Ganleya” wzmocnione nazwiskami popularnymi w kręgach radiomaryjnych może osłabić wynik partii Kaczyńskiego w eurowyborach. Mimo to politycy PiS prezentują pewność siebie. I liczą, że posłanka i senator wycofają się ze swojego kroku. – O. Rydzyk na sto procent będzie nas popierał, mamy to dogadane – mówi nam jeden z najbliższych współpracowników prezesa PiS. Twierdzi, że Bender już zniknął z Radia Maryja, a Sobecka może podzielić ten sam los. – Bez promowania się w mediach o. Rydzyka odejdą w niebyt – przekonuje.

Sami zainteresowani w weekend unikali dziennikarzy. Na podjęcie ostatecznej decyzji mają czas do wtorku, kiedy to kończy się rejestracja list wyborczych. Nawet gdyby pozostali przy Libertasie, to zdaniem prof. Jerzego Roberta Nowaka, ideologa toruńskiej stacji, redemptorysta nie zamknie drzwi przed swymi przyjaciółmi. – Nie wierzę, że o. Rydzyk nie wpuści ich do radia. W weekend obydwoje spotkałem na sympozjum organizowanym przez Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej o. Rydzyka. Bender nawet siedział w pierwszym rzędzie – opowiada Nowak. Co jednak, jeśli Sobecka i Bender zdradzą PiS? – Nasza partia na tym nie ucierpi. Libertas osiągnie wynik 2 – 3-proc. Nie dostaną ani jednego mandatu – bagatelizuje konkurencję poseł PiS Zbigniew Girzyński.

powrót do spisu treści

Gazeta Wyborcza: Libertas wyciąga ludzi PiS ["Wojna na prawicy"]  

W eurowyborach PiS oraz Libertas wyrywają sobie co bardziej znanych eurosceptyków i idoli Radia Maryja - o "wojnie na prawicy" pisze Gazeta Wyborcza. - W barwach PiS startuje m.in. Urszula Krupa, która uważa, że rząd realizuje tajny plan zmniejszenia liczby Polaków do 15 mln. –Na naszych listach są reprezentanci różnych środowisk. Wszystko po to, żeby na prawo od nas nie powstała alternatywna formacja. To byłby koniec centroprawicy – mówi Gazecie wiceszef PiS Adam Lipiński. Ale na skrajnej prawicy PiS ma coraz silniejszą konkurencję – partię Libertas skupiającą m.in. polityków LPR i ruchu Naprzód Polsko. Libertas wyjęła już z PiS senatora Ryszarda Bendera. Teraz okazuje się, że z jej list będzie kandydowała posłanka PiS, była spikerka Radia Maryja Anna Sobecka - czytamy.

powrót do spisu treści

Gazeta Wyborcza: Będzie kontynuacja „Kodu Leonarda da Vinci”  

Na 15 września wydawnictwo Random House zapowiedziało premierę książki Dana Browna „The Lost Symbol” – kontynuacji „Kodu Leonarda da Vinci”. Na razie nie ujawniono szczegółów fabuły, wiadomo jednak, że głównym bohaterem znów będzie historyk z Uniwersytetu Harvarda Robert Langdon. Pierwsze wydanie ma się ukazać w USA, Kanadzie i Wlk. Brytanii w nakładzie 5 mln egzemplarzy. „Kod Leonarda da Vici”, od kiedy ukazał się w 2003 r., sprzedał się na świecie w ponad 70mln egzemplarzy. Zrealizowany na podstawie powieści film zTomem Hanksem zarobił 750 mln dol. W maju na ekrany kin wejdzie filmowa adaptacja wcześniejszej powieści Browna „Anioły i demony”.

powrót do spisu treści

Gazeta Wyborcza: Bezpieczne komórki [macierzyste]  

Przełom w badaniach nad zarodkowymi komórkami macierzystymi. Naukowcy z USA stworzyli najbezpieczniejszą dotychczas metodę ich uzyskiwania - pisze Gazeta Wyborcza. - Zespół uczonych kierowany przez dr. Sheng Dinga z Instytutu Badawczego Scripps w La Jolla w Kalifornii opracował nową metodę odmładzania zwykłych komórek skóry i przekształcania ich w komórki macierzyste. Udało mu się tego dokonać bez ryzykownych genetycznych manipulacji, które wcześniej były konieczne. Szczegóły odkrycia przedstawia najnowsze wydanie „Cell Stem Cell”. Cofanie zegara biologicznego. Komórki macierzyste to naukowy hit ostatnich lat. Żadnej innej metodzie leczenia nie poświęcono chyba tyle uwagi. Mają się stać naszą bronią w walce np. z cukrzycą, chorobą Alzheimera czy paraliżem spowodowanym ciężkim uszkodzeniem rdzenia kręgowego. Medialny szum był jednak spowodowany nie tylko wielkimi nadziejami, jakie się wiąże z wykorzystaniem komórek macierzystych. Wraz z entuzjastami rosły również szeregi ich przeciwników. Spór dotyczył przede wszystkim tzw. zarodkowych komórek macierzystych. To właśnie one mają unikatową zdolność do przekształcania się prawie we wszystkie rodzaje tkanek budujących organizm. Kłopot w tym, że pozyskiwanie komórek macierzystych z zarodka wiąże się z jego śmiercią, co budziło wiele kontrowersji natury moralnej. Do dyskusji, jak to zwykle bywa, włączali się nie tylko lekarze czy etycy, ale również politycy –dość wspomnieć gorącą dyskusję, jaka przetoczyła się w USA, a dotyczyła finansowania badań nad komórkami macierzystymi z funduszy rządowych. W ciągu ostatnich trzech lat pojawiła się jednak szansa na zakończenie tych kłótni i znalezienie wyjścia, które satysfakcjonowałoby wszystkich. Na łamach najlepszych czasopism naukowych świata opublikowano kilka prac, których autorzy wskazywali na alternatywną metodę pozyskiwania zarodkowych komórek macierzystych –niewymagającą niszczenia zarodków. Okazało się, że możliwe jest cofnięcie „biologicznego zegara” zwykłych, dorosłych komórek skóry (fibroblastów), tak by wróciły one do etapu zarodkowych komórek macierzystych. Podróż w czasie i„cudowne odmłodzenie” były możliwe dzięki włożeniu do nich czterech genów – KLF4, SOX2, OCT4 ic-MYC. Pierwsze eksperymenty przeprowadzono oczywiście na komórkach pobranych od myszy, jednak wkrótce dokonano tego samego w przypadku ludzkich fibroblastów.

Metodę niemalże od razu uznano za przełom i jedno z największych osiągnięć nauki naszych czasów. Miała ona jednak dwa minusy. Przede wszystkim jeden z czterech genów –c-MYC –może sprzyjać rozwojowi nowotworów. Na szczęście niedawno znaleziono sposób, by po skutecznym „odmłodzeniu” fibroblastów niebezpieczny gen usunąć. Drugi kłopot wiązał się z dość ryzykownym środkiem transportu. Otóż owe cztery geny dostarczano do komórek skóry za pomocą wirusów. Stwarza to zagrożenie, że w materiale genetycznym komórek zajdą niekorzystne zmiany mogące np. prowadzić do rozwoju nowotworów. Rozwiązanie przedstawili kilka tygodni temu naukowcy zuniwersytetu wToronto iCentrum Medycyny Regeneracyjnej Uniwersytetu w Edynburgu (gdzie m.in. sklonowano słynną owieczkę Dolly). Badacze zrezygnowali mianowicie z wirusów i wykorzystali tzw. transpozony. To fragmenty DNA zwane też skaczącymi genami, które mają zdolność przemieszczania się w obrębie materiału genetycznego komórki. To właśnie one zostały transporterami przenoszącymi owe cztery geny młodości. Problemy niby rozwiązano, ale obawy o bezpieczeństwo metody pozostały. I tu właśnie przyda się metoda opracowana przez zespół dr. Sheng Dinga.

„Uznaliśmy, że zamiast niwelować potencjalne zagrożenia, najlepiej będzie całkowicie wyeliminować sprzyjające im genetyczne manipulacje” –pisze Ding w„Cell Stem Cell”. Innymi słowy: odmładzanie – tak, geny –nie. Ding wraz ze swoimi kolegami uznał, że możliwe jest cofnięcie biologicznego czasu komórek skóry nie za pomocą wspomnianych czterech genów, ale za pomocą białek, które są przez te geny produkowane. „Przeprowadzone testy pokazały, że poddane takiej »kuracji« fibroblasty zyskały wszystkie zdolności zarodkowych komórek macierzystych, m.in. były zdolne dać początek komórkom mięśnia sercowego, trzustki i komórkom nerwowym. Naszym zdaniem to kamień milowy w pracach nad terapeutycznym wykorzystaniem komórek macierzystych” – cieszy się dr Ding.

powrót do spisu treści

Gazeta Wyborcza: Medialne klony  

- Stacja Discovery Channel pokazała film, na którym dr Panayiotis Zavos wszczepia czterem kobietom sklonowane przez siebie ludzkie zarodki. Brytyjska prasa oszalała. Dziennik "The Independent" zrobił nawet z tego otwarcie pierwszej strony - pisze Margit Kossobudzka w Gazecie Wyborczej . - Dr Zavos jest jednym z tych uczonych, którzy co jakiś czas ogłaszają, że sklonowali człowieka. Zawsze jednak jest tak samo: nie wiadomo, gdzie ani kim jest kobieta, która urodziła sklonowane dziecko. Nie ma też żadnych dowodów na udany eksperyment. Zavos, Cypryjczyk z amerykańskim obywatelstwem, idzie pod tym względem ręka w rękę z innym magikiem od klonów dr. Severinem Antinorim - czytamy. - Obaj co dwa lata budzą się i ogłaszają rewelacje. Tym razem jednak nie było konferencji prasowej w Londynie ani przemówień publicznych. Dr Zavos zainteresował media inaczej. Dzień przed emisją programu pt. "Klonowanie ludzi" agencja PR Markettiers4dc rozesłała do redakcji co bardziej liczących się brytyjskich pism informację prasową. Według niej dziennikarze mieli stać się "świadkami próby stworzenia pierwszego sklonowanego człowieka". Film miał duży atut: nakręcił go niezależny reporter Peter Williams, który trzydzieści lat temu towarzyszył z kamerą powstawaniu pierwszego dziecka z probówki (in vitro). Williams podobno dostał nieograniczony dostęp do prac Zavosa. Teraz możemy zobaczyć ich efekt - pisze publicystka.

Im więcej takich rewelacji o ludzkich klonach, tym bardziej rośnie na nie popyt. Promowanie w mediach takich ludzi jak Zavos i przedstawianie ich już nie jako szarlatanów, ale uczonych, którym tylko tym razem się nie udało, jest niebezpieczne. Przede wszystkim dlatego, że metody klonowania są wciąż bardzo niedoskonałe. Nadal rodzi się mnóstwo zwierząt z wadami rozwojowymi lub w trakcie ciąży dochodzi do poronienia - pisze Margit Kossobudzka. - Kiedy powstawało pierwsze dziecko z probówki, było to poprzedzone tysiącami udanych testów na zwierzętach. Poza tym nie rozumiem samej idei klonowania ludzi w celach reprodukcyjnych. Po co? Przecież nie urodzą się oni jako dawcy do przeszczepów - to absurdalne, możliwe tylko w filmach. Nie jest to także dobra metoda na posiadanie dzieci. Są inne dużo łatwiejsze sposoby wspomagania rozrodu, jak choćby wspomniane in vitro. Zostaje więc tylko żerowanie na ludzkiej głupocie lub na rozpaczy tych, którzy stracili bliskich - uważa publicystka i opisuje sytuację z Cady - dziesięcioletnią dziewczynką, która zginęła w wypadku samochodowym. - Zrozpaczeni rodzice wysłali do Zavosa jej zamrożoną krew z prośbą o odtworzenie dziecka. Ten połączył materiał genetyczny z komórek dziewczynki z pustą komórką jajową krowy. W ten sposób powstała hybryda ludzko-zwierzęca, która podobno służy Zavosovi do trenowania klonowania. Lekarz twierdzi, że oczywiście nigdy nie wszczepi takiego klonu do macicy matki, ale ta mówi, że gdyby był choć cień szansy, że tą metodą jej zdrowa córka powróci z zaświatów, toby zaryzykowała. - Zakładając nawet, że jakimś cudem coś takiego się uda, dziewczynka, która się urodzi, będzie innym człowiekiem niż zmarła Cady - tak jak różni charakterem są bliźniacy jednojajowi. A rodzice oczekują, że ich mała Cady wyskoczy jak królik z kapelusza i powie: "Dobrze, że jestem z powrotem, tęskniłam za wami". Ludzie wciąż tego nie rozumieją - tylko powłoka jest ta sama, wszystko inne nie. Tego pola natura nam nie odda. A wszystkich praw, jakimi się rządzi przy tworzeniu nowego życia, długo jeszcze nie pojmiemy - komentuje publicystka Gazety.

powrót do spisu treści

Przegląd: Baba poligamista [Sędziwy nigeryjski uzdrawiacz walczy z islamistami o swoich 86 żon]  

- Mallam Bello Abubakar Masaba zwany Baba, uzdrawiacz z Bida w Nigerii, ma 85 lat i 86 żon. Do tego co najmniej 114 dzieci, niektórzy mówią, że nawet 190. Baba jest żwawym starcem, dwie żony są w zaawansowanej ciąży. Szczęśliwy mąż i ojciec, nazwany przez media superpoligamistą, żyje z rodziną bez sporów i kłótni, w prawdziwej komunie miłości. Niestety, uzdrawiacz, zarabiający na życie także jako „doradca duchowy”, ma kłopoty. Fundamentaliści islamscy żądają, aby odprawił 82 żony i zadowolił się czterema, na tyle bowiem pozwala Koran. Muzułmańscy duchowni wydali fatwę, stwierdzającą, że poligamistę może spotkać śmierć, jeśli nie przeprowadzi zbiorowego rozwodu. Baba początkowo się przestraszył, potem jednak, zachęcany przez obrońców praw człowieka, stwierdził, że nie może żyć bez licznej rodziny. Powiedział: „Moje żony są darem Allaha. Gdyby nie łaska boża, jak zwykły śmiertelnik mógłby pojąć 86 żon i żyć z nimi w pokoju? Koran stwierdza, że mężczyzna może poślubić kobietę, która powie, że chce zostać jego żoną. Jestem pobożnym muzułmaninem. Nie zabijam. Morderstwo to największy grzech”. Wtedy Wyższy Sąd Szarijacki oskarżył go o obrazę uczuć religijnych, bezprawne przetrzymywanie kobiet w domu i urządzanie ceremonii małżeńskich, które małżeństwem nie są. Na polecenie sądu policjanci przybyli trzema pojazdami i aresztowali Babę, który został osadzony w więzieniu w mieście Minna. […] W jego obronie wystąpiło 27 nigeryjskich organizacji praw człowieka, których aktywiści podkreślali, że poligamia jest nigeryjską tradycją. […] Także 86 żon demonstrowało pod więzieniem, domagając się uwolnienia męża - czytamy. - Islamiści jednak nie dali za wygraną. Ostrzegają, że jeśli Baba nie odprawi 82 żon, pożałuje, że się urodził - pisze Przegląd.

powrót do spisu treści

Gazeta Wyborcza: Lubimy być piratami  

Co najmniej 5 mln Polaków ściąga z internetu filmy, muzykę,gry i programy komputerowe.Choć grozi im za to

więzienie, dzielenie się plikami uważają za styl życia. Dla koncernów to jednak zwykła kradzież. Jaki Polacy mają stosunek do ściągania z internetu, pokazują dane SMG/KRC. Badacze pytali m.in., co powinna zrobić osoba, która już nielegalnie ściągnęła z internetu np. film. Najpopularniejsza odpowiedź: „Nic nie robić” (39 proc. ankietowanych). Do legalnego zakupu zachęca zaś 14 proc. ankietowanych – przy czym 5 proc. zastrzega, że tylko wówczas, jeśli film się spodobał. Zresztą nie wszyscy operatorzy są chętni, by ostro się wziąć za piratów. Tajemnicą poliszynela jest, że ściąganie plików napędza popyt na szerokopasmowy internet - czytamy.

powrót do spisu treści

Newsweek: Gejowskie diwy  

W Newsweeku dziennikarze Michał Zaczyński i Robert Ziębiński opisują, jakie warunki muszą spełnić gwiazdy estrady, by stać się gejowskimi ikonami. Jak się okazuje, wcale nie trzeba być mężczyzną. Ikonami zostają przede wszystkim kobiety, najlepiej piosenkarki. Przy czym trzeba być prawdziwą diwą i wpisywać się w estetykę campu, czyli wynosić kicz do rangi sztuki. Nie każda z pań musi aktywnie wspierać walkę o prawa mniejszości (choć z reguły tak się dzieje). Bezwarunkowo jednak musi mieć własny, rozpoznawalny styl, który łatwo sparodiować. To podstawowe zadanie draq queens, czyli mężczyzn przebierających się, za piosenkarki i naśladujących je. Dlatego takie artystki jak Katie Melua czy Kasia Nosowska nigdy nie będą gejowskimi ikonami, nawet jeśli słucha ich wielu gejów. Parodiowanie tych osób nie byłoby zabawne, a i repertuar nie skłania do zabawy.

W Polsce popularnością wśród gejów cieszą się takie piosenkarki jak Alicja Majewska - jej „Jeszcze się tam żagiel bieli chłopców, którzy odpłynęli" to nieoficjalny hymn gejowski; Kora Jackowska - jedna z pierwszych gwiazd, które po roku 1989 walczyły o tolerancję dla mniejszości seksualnych; Krystyna Prońko - jej brak użalania się nad sobą (czego geje nie lubią) spowodował, że artystka odbywa tournee po klubach gejowskich, gdzie noszona jest na rękach. Ikoną gejów stała się Violetta Villas. Ze swoimi fryzurami, sukniami balowymi, makijażem i manierami hollywoodzkiej gwiazdy jest uosobieniem campu. Podobnie Zdzisława Sośnicka - w srebrzystych kostiumach i metalicznych gorsetach pobudzała wyobraźnię jak mało która polska gwiazda. Na scenie była władcza i konfrontacyjna, uosabiająca gejowskie ideały. Kolejna ikona to zawsze czarująca i pięknie ubrana Halina Frąckowiak. „Znów taksówką sama jadę w świat, w którym nie liczy się nic, prócz paru ' szaleństw i bzdur". Który gej choć raz nie czul się jak bohaterka przeboju „Papierowy księżyc'? Brak stabilizacji i obowiązków, za to nieustanna chęć do szaleństw - stereotypowe postrzeganie życia gejów jak ulał pasuje do przeboju piosenkarki - piszą autorzy artykułu.

Liza Minnelli, Barbra Streisand, Kylie Minogue, Julie Andrews, Cindy Lauper, Judy Garland - to gwiazdy zagraniczne, które stały się ikonami gejów.

powrót do spisu treści

Gazeta Wyborcza: Chłodny turecki moralitet o zgodzie na zło [Film "Trzy Małpy"]  

O filmie „Trzy małpy” Nuri Bilge Ceylana, który od piątku można oglądać w kinach pisze Gazeta Wyborcza: "W „Trzech małpach” bohaterowie wchodzą w cudze role łatwo, niemal mechanicznie. Słowo „odpowiedzialność” brzmi tu staroświecko – lepiej wierzyć, że życiem kieruje przypadek. W tej filmowej tragedii ludzie nie wadzą się z przeznaczeniem i kaprysami losu, ale z własnymi błędami, które zawsze można zatuszować. Może dlatego w filmowanym przez Ceylana Stambule, wyblakłym, przeżartym szarościami, jest coś nierzeczywistego – kolejne postaci dramatu stają się tu na przemian aktorami i reżyserami swojego lub cudzego życia, którego ciężaru nie mogą, nie potrafią unieść. Jedno kłamstwo pociąga za sobą lawinę - czytamy. - W tym hipnotycznym, ale świadomie chłodnym moralitecie – zbyt uniwersalnym, by traktować go jak opowieść o współczesnej, skorumpowanej Turcji – puenta jest mroczna. Ani finałowy deszcz, ani pojawiający się tu w paru scenach duch zmarłego kilkuletniego brata Ismaila nie są żadnym oczyszczeniem. Ślad optymizmu kryje się więc być może gdzie indziej – w tęsknocie bohaterów za katharsis – której spełnić się nie da".

powrót do spisu treści

W SKRÓCIE  

• Przechodnie z maskami na twarzach, odwołane msze i korridy – tak wyglądał wczoraj Meksyk sparaliżowany strachem przed H1N1, najnowszą mutacją wirusa świńskiej grypy. Epidemia przekroczyła już granice. Profilaktyczne badania przeszedł nawet prezydent USA. Epidemiolodzy są zdania, że wirus dotrze wkrótce do Polski.

• Ciało zamordowanego przez talibów w Pakistanie Piotra Stańczaka zostało odzyskane – ujawniły wczoraj władze w Islamabadzie. Trumna z zakonserwowanymi zwłokami Polaka ma znajdować się już w Instytucie Nauk Medycznych w stolicy Pakistanu. Szczątki Stańczaka mogą zostać przekazane stronie polskiej już dzisiaj. Nieznana jest wysokość zapłaconego okupu. Mówi się o 150 – 200 tys. dol. podaje Dziennik.

• W dziale "Zdarzyło się" dziś Gazeta Wyborcza przypomina wydarzenia z Nowej Huty 27 kwietnia 1960 r. "Gdy władze rozpoczęły budowę Nowej Huty, o kościele dla jej mieszkańców nawet nie chciały słyszeć. Nowa Huta miała być nie tylko wzorcowym, socjalistycznym osiedlem robotniczym, ale i klinem rozbijającym - w znakomitej większości antykomunistyczną - społeczność mieszkańców Krakowa. (...) Na przełomie lat 1956/57 władze krakowskie zezwoliły na budowę i wskazały wstępną lokalizację kościoła – na terenie przyległym do skrzyżowania ulic Marksa i Majakowskiego. Pół roku później powstał Komitet Budowy Kościoła, który rychło zebrał pokaźną sumę ponad 2 mln zł. Na miejscu budowy parafianie postawili drewniany krzyż".

• Homilię Jana Pawła II w czasie Mszy św. odprawionej pod szczytem Jasnej Góry 6 czerwca 1979 r dla pielgrzymów z Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego publikuje Nasz Dziennik.

• Około 10,5 tys. wiernych z parafii archidiecezji łódzkiej przybyło w sobotę na Jasną Górę, aby zaprosić Matkę Bożą na szlak nawiedzenia w kopii Cudownego Obrazu Jasnogórskiego. Na czele pielgrzymki stanęli pasterze archidiecezji: metropolita abp Władysław Ziółek i biskupi pomocniczy - bp Ireneusz Pękalski i bp Adam Lepa. Peregrynacja potrwa od 12 września 2009 r. do 11 września 2010 roku. Poprzedza ją przygotowanie archidiecezji, m.in. poprzez nowennę do Matki Bożej Jasnogórskiej oraz rekolekcje maryjne.

• Kościół katolicki w Argentynie jest zaniepokojony o bezpieczeństwo księży, którzy prowadzą pomoc socjalną w ubogich dzielnicach Buenos Aires. Jednemu kapłanowi grożono nawet śmiercią. Sytuacja pogorszyła się po tym, jak biskupi tego kraju wyrazili swój sprzeciw wobec tego, że zażywanie narkotyków przez młodzież i ich sprzedaż na ulicach nie są karane, ponieważ policja nie ściga mafii narkotykowej.

• Tygodnik Przegląd jak co tydzień w rubryce "Giełda" zamieszcza nazwiska osób, które ocenia pozytywnie i negatywnie. Wśród tych drugich znaleźli się: Ks. prałat Ryszard Olszewski z Pabianic – "zatrudniony jest na trzy czwarte etatu w bankrutującym miejscowym szpitalu za skromne 3 tys. pensji. Konta szpitala zajął komornik, nie ma pieniędzy na leki, a ksiądz nie myśli zrezygnować z posady"; ks. Jerzy Gołębiewski – "dyrektor cmentarza Bródnowskiego, by powiększyć cmentarz, wyciął 3 ha lasu, i to w okresie wylęgowym ptaków" oraz Jerzy Kropiwnicki "prezydent borykającej się z wieloma problemami Łodzi zajmuje się głównie zbieraniem podpisów za ustanowieniem dnia wolnego od pracy w Trzech Króli. No i kto nie poprze takiego dobrodzieja w kolejnych wyborach?".

• Pionierami przekazywania 1 procentu podatku na rzecz różnych instytucji były Hiszpania i Włochy. Tuż po wojnie wprowadzono tam przepisy pozwalające obywatelom przekazywać część ich podatków na rzecz Kościoła katolickiego. Chodziło o to, by pieniądze odebrane fiskusowi zasiliły instytucje i projekty niefinansowane ze środków publicznych. W Polsce jest dokładnie na odwrót. W 2008 r. podatnicy przekazali organizacjom pożytku publicznego, których w Polsce działa około 6800, niebagatelną kwotę 298 mln zł. Najwięksi beneficjenci 1 procentu – organizacje zajmujące się pomocą dzieciom, chorym, niepełnosprawnym i hospicja – dostali nawet po kilka, kilkanaście milionów złotych - pisze Wprost.

• 1 mln 758 tys. bezrobotnych było zarejestrowanych w urzędach pracy w końcu marca 2009 r. - pisze Trybuna. - Stopa bezrobocia wyniosła w marcu 11,2 proc. czyli o 0,3 proc. więcej niż w lutym. To są informacje upowszechniane przez ministerstwo pracy. Ile osób faktycznie nie ma pracy, nie wiadomo.

• Mieszkańcy szwajcarskiego alpejskiego półkantonu Appenzell Inner-Rhoden (tworzącego wraz z Appenzell Ausser-Rhoden kanton Appenzell) w referendum zakazali wczoraj uprawiania turystyki na golasa na swoim terenie.

• "Zmuśmy razem polityków, aby w końcu przecięli wrzód teczek. Pełne otwarcie to jedyna droga. Bez tego ciągle będziemy wciągani w bagno po uszy" - pisze Paweł Fąfara, redaktor naczelny dziennika Polska.

ter/hel