Rozważanie abp. Pizzaballi na III Niedzielę Adwentu

 

W tę trzecią niedzielę Adwentu po raz kolejny spotykamy się z postacią Jana Chrzciciela.

Jego przepowiadanie nad Jordanem wzbudza w wielu ludziach pragnienie nawrócenia (Łk 3, 10-14), a w sercach zdaje się rodzić pytanie: co należy czynić, aby żyć dobrze? Co mogę uczynić dla mojego życia?

Ci, którzy stawiają sobie to pytanie, to ludzie bardzo różnych kategorii. Rodzi się w nich nowe pragnienie życia, stosownie do ich własnych stanów i sytuacji. A odpowiedź będzie za każdym razem inna, a więc odpowiednia dla każdej osoby.

Pytanie to zadają tłumy (Łk 3,10), celnicy (Łk 3,12), żołnierze (Łk 3,14). Możemy nawet dostrzec ich zdumienie, gdy uświadamiają sobie, że i dla nich jest zbawienie. Nikt nie jest wykluczony. Potwierdza to cytat z proroka Izajasza, który usłyszeliśmy w minioną niedzielę: „wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże” (Łk 3, 6). To Słowo było właśnie tym, które zstąpiło na Jana i kazało mu głosić na pustyni przebaczenie dane wszystkim.

Odpowiedzi udzielane przez Jana Chrzciciela tym, którzy go pytali, mają tę wspólną cechę, że prowadzą do spotkania z bratem: „Nie pobierajcie nic więcej ponad to, co wam wyznaczono (Łk 3,13) (...) Na nikim pieniędzy nie wymuszajcie i nikogo nie uciskajcie” (3,14). Żąda się zatem prostowania dróg, które prowadzą do drugiego, wyeliminowania niesprawiedliwości, nieczynienia krzywdy, niewykorzystywania drugiego dla własnych interesów. Wymaga się dzielenia się tym, co mamy, zapraszając tych, którzy mają mniej. To zdaje się być rzeczą najbardziej oczywistą.

Innymi słowy, Jan Chrzciciel mówi, że nawrócenie nie dokonuje się w sposób rytualny. Ofiary składane w świątyni i pielgrzymki to za mało. Prawdziwą pielgrzymką, którą trzeba odbyć, jest ta, która prowadzi nas, z miejsca, w którym się znajdujemy do drugiego człowieka. I właśnie tam przychodzi Pan, na drodze, którą przemierza, aby dotrzeć do życia człowieka.

Kiedy to się stanie, wtedy zacznie się urzeczywistniać prorocza wizja świata, którą przewidział Izajasz. W tej wizji świat miał przejść całkowitą transformację. Wszystko, co stanowiło przeszkodę w spotkaniu ludzi ze sobą i z Bogiem (góry, doliny, kręte drogi), miało zostać usunięte, aby to spotkanie mogło się dokonać.

Jeśli bowiem Bóg przyjdzie, to doprowadzi do tego, że ludzie odnajdą w sobie braci i siostry i narodzi się nowy styl relacji.

W drugiej części słuchanego dziś fragmentu Ewangelii (Łk 3, 15-18), ewangelista podkreśla inny owoc przepowiadania Jana: oczekiwanie. „Lud oczekiwał” (Łk 13, 15). Tak więc zadaniem Jana jest nie tylko pomaganie różnym kategoriom osób, aby żyły ze sobą nawzajem w pokoju. To już byłoby bardzo dużo. Ale w rzeczywistości chodzi o znacznie więcej: Jan daje nadzieję tam, gdzie osłabła wszelka nadzieja lub nawet całkowicie zgasła. W kontekście, w którym ludzie niczego już nie oczekiwali, a nawet pogodzili się z życiem jedynie w teraźniejszości, z ciężarem niesprawiedliwości i znużenia, człowiek, który pozwala, aby zaistniało w nim Słowo Boże, staje się zdolny do rozbudzenia oczekiwań innych. Jest w stanie przypomnieć nam, że nie jesteśmy stworzeni tylko dla tej ziemi, że człowiek żyje spotkaniem z Bogiem.

Dla wielu to spotkanie mogło się zatrzymać na postaci Jana: wszyscy „snuli domysły w swych sercach co do Jana, czy nie jest Mesjaszem” (Łk 3, 15). Ale odpowiedź Jana rodzi w sercach ludzi nadzieję, która wykracza poza to wszystko: Mesjasz, kiedy przyjdzie, będzie kimś znacznie więcej niż on. Przekroczy wszelkie oczekiwania ludzkiego serca. Jan w relacji do tego Mesjasza jest nikim i sam siebie za takiego uznaje (Łk 3, 16).

I to będzie tak bardzo prawdziwe, Mesjasz będzie kimś tak bardzo większym, że trudno będzie go rozpoznać, nawet samemu Janowi. Jan sam doświadczy tragedii niemożności zachowania dystansu, różnicy między tym, czego oczekiwał, a tym Jezusem, który przed nim staje: „Jan Chrzciciel przysyła nas do Ciebie z zapytaniem: «Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?»” (Łk 7,20; por. Mt 11,3).

Dlatego właśnie musimy być zawsze czujni. I to nie tylko dlatego, że nie znamy dnia ani godziny, ale także (a może nawet przede wszystkim) dlatego, że to, co będzie nam dane, znacznie przekroczy nasze oczekiwania. I będzie to kwestia umiłowania tego daru, pozwalając, by przekraczał nasze nadzieje, pozwalając, by wynosił nas na głębie, gdzie nie sądziliśmy, że się udamy.

Nadzieja bowiem, aby była prawdziwa, nie może być mniejsza niż nadzieja nieskończoności i wieczności.

 

+Pierbattista Pizzaballa