Alina Petrowa-Wasilewicz: Mija rok od objęcia przez Księdza Arcybiskupa funkcji przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Jak Ksiądz Arcybiskup ocenia ten czas?
Abp Stanisław Gądecki: Przygotowywaliśmy się do obrad Synodu o rodzinie, dwa tygodnie byłem w Rzymie na obradach. U części obserwatorów wkradł się niepokój, dotyczący tematów obrad w związku z czym obudziło się wielu katolików, którym zależy na rodzinie. Otrzymałem blisko 13 tys. głosów poparcia dla mojego stanowiska co do oceny obrad. Wiele osób zgodziło się z moim stanowiskiem, że Kościół powinien zajmować się i wspierać normalne rodziny, a nie tylko te, które mają problemy.
Realizujemy i systematycznie wdrażamy program opracowany przez Komisję Duszpasterstwa, której przewodniczę. Jako informację zwrotną otrzymuję dość dobre opinie dotyczące propozycji opracowywane przez Komisję. Realizacja jej założeń zależy od gorliwości duszpasterskiej poszczególnych księży - jedni ją mają, inni zaś nie, ale w parafiach, które wizytuję, słyszę o sposobach realizacji programu. W tym roku przebiega on pod hasłem "Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię" i widzę, że są one prawdziwą inspiracją dla duszpasterzy. To dla mnie radość, że programy opracowane przez Komisje nie pozostają bezowocne.
KAI: Ks. Arcybiskup nie ograniczył swych działań tylko do Polski.
Mocnym przeżyciem była dla mnie wizyta w Iraku (choć słyszałem także głosy, że pojechałem tam na wakacje). Dla uchodźców bardzo ważna była nasza pomoc finansowa, która została im przekazana, ale ważniejsza była nasza solidarność, potwierdzenie, że świat o nich nie zapomniał. Wcześniej byli wprawdzie u nich biskupi z Francji czy USA, ale nie było przewodniczącego Episkopatu, tym bardziej cieszyłem się, że mogę odwiedzić obozy uchodźców i być na święceniach biskupów chaldejskich w Bagdadzie. W Syrii sytuacja uchodźców jest jeszcze gorsza, trzeba więc mobilizować się i organizować pomoc dla nich. Inna sprawa, że informacja o tej wizycie nie przebiła się do głównych mediów. Szkoda, bo była to szansa zainteresowania jak najszerszej opinii publicznej, a tym samym pozyskaniem pomocy dla uciekinierów z Iraku i Syrii.
O tym, jak funkcjonują media przekonałem się obserwując informacje o klinice naprotechnologii, która powstała w Poznaniu. Założyła ją grupa lekarzy, zgłosiło się 141 małżeństw, 47 z nich już spodziewa się dziecka. Jest to dobry wynik w pierwszym roku działalności. Zachęciłem ich więc, by zgłosili się do regionalnej TV, ale wydawca odrzucił na kolegium propozycję zrobienia materiału. Można to zrozumieć. Procedura in vitro to kilka lub kilkadziesiąt tysięcy złotych, w klinice naprotechnologii pacjenci płacą ok. 600 zł. Okazuje się, że są już tematy zastrzeżone, o których nie zrobi materiału nawet publiczna TV. Nasz kraj staje się coraz ciekawszy.
KAI: Dlaczego?
- Gdyż napór liberalizmu jest coraz mocniejszy, na naszych oczach realizowane są pomysły pana posła P. Co smutne, w tej dyskretnej przemianie kraju biorą udział osoby, które mówią o swoim katolicyzmie, siedzą w pierwszych ławkach w kościele w trakcie Mszy św. i nabożeństw, potakują, przystępują do Komunii św., a później głosują nad prawem sprzecznym z nauką Kościoła, z zasadami życia społecznego, dotyczącymi życia, rodziny, kultury. Nad zmianami, które dotkną w przyszłości nie tylko katolików, ale wszystkich obywateli, także niewierzących.
KAI: Jakie są nasze wspólne zadania w tych warunkach?
- Musimy umocnić wiarę. Księża i świeccy - każdy zgodnie ze swoimi możliwościami i powołaniem, gdyż patrząc na pomysły, które są dziś forsowane, można zwątpić w rozumność człowieka. To pogłębienie łączy się też z obroną rozumności człowieka. Należy przy tym współpracować z rozmaitymi instytucjami państwowymi pamiętając, że – mimo rozdziału Kościoła od państwa – należy realizować model przyjazny i życzliwie współpracować na rzecz dobra wspólnego. Obecnie coraz częściej zapomina się o tym postulacie współpracy, coraz częściej można usłyszeć głosy, że nie wolno się wypowiadać w ważnych sprawach społecznych czy sugerować czegoś politykom, bo mają oni własne sumienie. John Kennedy przed przyjęciem prezydentury musiał złożyć oświadczenie, że żaden głos biskupów nie będzie brany przez niego pod uwagę, a był pierwszym katolikiem – prezydentem USA, który musiał podporządkować się masonerii. Warto się nad tym zastanowić. Jaki wzór ma przyjąć Polska, czy biskupi mają milczeć w sprawach społecznych i moralnych, żeby nie ingerować w sumienie polityków? Trzeba mocno upominać się o dobre prawo, które jest drogowskazem dla człowieka i kształtuje też jego sumienie i hierarchię wartości. Złe prawo degeneruje ludzi. Na przykładzie obowiązującego dziś prawa chroniącego życie widzimy, że coraz więcej osób opowiada się przeciw aborcji.
Warto pamiętać, że sam głos większości nie jest gwarancją stworzenia doskonałego prawa, bo Hitler został wybrany w demokratycznych wyborach głosem większości. Większość nie zawsze gwarantuje wybór dobrych rozwiązań.
Niepokoi mnie cicha, postępująca rewolucja kulturowa, o której mówią nie tylko prawicowi komentatorzy, ale piszą też lewicowi dziennikarze.
KAI: Jakie fakty potwierdzają tę opinię?
- Choćby traktowanie rodziców i ich możliwości wpływania na kształtowanie programów nauczania ich dzieci. Rodziców traktuje się jak petentów, nieraz uciążliwych. Dzieci traktuje się jak własność państwa, które najlepiej wie, jak je wychować. Łaskawie dopuszcza się rodziców do wyrażania swych opinii w radach pedagogicznych i sugerowania jakichś rozwiązań czy treści nauczania, ale ten głos nie musi być brany pod uwagę przez pedagogów. Ostatecznie rodzice nie mają decydującego głosu, chociaż gwarantuje im to konstytucja. Decydują ci, do których dzieci nie należą. Nauczyciele zaś nie zawsze mają odwagę zabierać głos, gdyż boją się przykrości. Trzeba starać się o to, żeby te podstawowe prawa rodziców rzeczywiście były respektowane. A do tego trzeba przede wszystkim świadomych katolików świeckich.
Alina Petrowa-Wasilewicz